Gustaw Herling-Grudziński: Orwell
[1967/68]
Niedawno upłynęło piętnaście lat od śmierci Orwella. Poza granicami Anglii, gdzie jest często i serdecznie wspominany, wydaje się, że nie piętnaście, lecz pięćdziesiąt. „Folwark zwierzęcy” i „Rok 1984” nabrały patyny utworów klasycznych, jakby przemawiających językiem odległej przeszłości. W obiegu są wciąż jeszcze orwellowskie powiedzenia, nazwy, neologizmy i skróty myślowe, ale z dnia na dzień blednie postać ich autora. Rzadko – wyłączając znowu Anglię – widuje się nowe wydania jego książek. Wielu młodszych czytelników nie uwierzyłoby zapewne, że nazajutrz po śmierci Orwella określano go jako jednego z najwybitniejszych powieściopisarzy politycznych naszych czasów.
Warto zastanowić się nad przyczynami tego zmierzchu. Kiedy „Folwark zwierzęcy” i „Rok 1984” znajdowały się u szczytu poczytności i równocześnie w ogniu gwałtownych polemik, mit ZSSR miał na Zachodzie licznych obrońców nie tylko w szeregach oficjalnych propagandystów partyjnych. Trzeba zacząć od tego, że samo wydanie „Folwarku zwierzęcego” natrafiało na przeszkody. Przyjaciel Orwella, Julian Symons, wspomina na łamach „The London Magazine”: „Folwark zwierzęcy ukazał się w Anglii natychmiast po wojnie. Byłem książką zachwycony i rozmawiałem o niej długo z Orwellem. Orwell ukończył ją w lipcu 1944 roku. Manuskrypt został przedłożony Gollanczowi. Gollancz odrzucił go, głównie – jak opowiadał Orwell – z uwagi na to, że nie należało w owym momencie atakować sojusznika sowieckiego. Ale – dodawał Orwell – właśnie w okresie popularności ZSSR w Anglii było obowiązkiem niezależnego pisarza odsłonić zwyrodnienie państwa rosyjskiego. Decyzja Gollancza oburzyła go do głębi. Rosjanie byli naszymi przymusowymi sojusznikami wojennymi, socjaliści jednak nie powinni mieć złudzeń co do typu państwa stworzonego przez Stalina. I żeby uniknąć nieporozumień, Orwell podkreślił w rozmowie ze mną, że Trocki-Kula Śniegowa był takim samym łotrem jak Stalin-Napoleon, chociaż stał się potem jego ofiarą. Korupcja – powiedział mi Orwell – zaczęła się wówczas, gdy świnie w sekrecie dolały mleka do pomyj, a Trocki-Kula Śniegowa zgodził się na ten pierwszy akt nierówności”. Jeśli zaś chodzi o „Rok 1984”, to wystarczy przeczytać, co napisał o nim Deutscher w swoim zbiorze esejów „Heretycy i renegaci”.
W tej atmosferze Orwell, socjalista i uczestnik wojny domowej w Hiszpanii, polaryzował i krystalizował swoją twórczością mgliste stanowiska w obozie szeroko pojętej lewicy. Nie można go było zbyć tradycyjną etykietką „reakcjonisty”. Nie można mu było postawić, jak wielu ex-komunistom, zarzutu stronniczej deformacji ex post. Jego głos rozbrzmiewał od początku do końca autentyczną siłą przekonań człowieka, który wiedział zawsze, gdzie szukać swego miejsca w walce i nigdy nie dał się oszukać „wyższym racjom taktyki”. Był to głos prawości moralnej i bezkompromisowości intelektualnej. Było to niemal powołanie rycerskie wiecznego obrońcy underdogs, uciśnionych, niezależnie od tego, kto ich uciska: faszyzm czy stalinizm. Przy całej admiracji dla talentu pisarskiego Orwella widzę w tym decydujący czynnik jego autorytetu i powodzenia. Budził zaufanie wśród czytelników i bezsilny gniew wśród przeciwników (jak bezsilny, świadczyły niedorzeczności Deutschera). Konflikt pro- i anty-sowieckich tendencji w ruchu socjalistycznym, wzbierający od lat, zagnojony inwektywami i insynuacjami, zafałszowany przez komunistów nieustannym odwoływaniem się w złej wierze do „wspólnego frontu w obliczu wspólnego wroga”, znalazł w Orwellu czyste zwierciadło sumienia rewolucjonisty tradycyjnego. Cyril Connolly powiedział o nim kiedyś: „Orwell był między nami jedynym prawdziwym rewolucjonistą”. W cytowanym już wspomnieniu Symonsa czytamy: „Orwell pozostał do ostatniego dnia swego życia socjalistą wolnościowym” – i ci, którzy dostrzegają w goryczy „Roku 1984” zmianę w jego podstawowym wyznaniu wiary, popełniają ciężki błąd. Orwell byłby przerażony sposobem, w jaki jego nazwisko i twórczość wykorzystywano na prawicy i w propagandzie antysocjalistycznej. To prawda, że czuł się gorzko zawiedziony rządem labourzystowskim z roku 1945, ale nie zdradził nigdy uczucia opisanego w liście do Connolly’ego po powrocie z Hiszpanii: „Widziałem rzeczy wspaniałe i nareszcie wierzę naprawdę w socjalizm”. Nie utracił nigdy tej wiary, chociaż pod koniec życia doszedł do wniosku, że wyrażają ją lepiej niepraktyczni anarchiści, niż zręczni gracze labourzystowskiej większości parlamentarnej.
Lecz to, co było przed piętnastu lub dwudziestu laty siłą Orwella, jest dziś – rzecz paradoksalna – jego słabością. Wydarzenia w bloku sowieckim po śmierci Stalina rozwiały resztki złudzeń na lewicy i zadały dotkliwy cios filokomunizmowi „progresistów”, równocześnie jednak wywołały odruch zniechęcenia do wszelkiego „idealizmu” w polityce, a nawet coś w rodzaju apatycznej bezradności. „Wierzyć naprawdę w socjalizm” i z pozycji tej wiary nie ustawać w krytyce „typu państwa stworzonego przez Stalina” należy obecnie, wbrew pozorom, do rzadkości. Kryzys komunizmu, pogłębiony przez klasycznie mocarstwowy spór sowiecko-chiński, rozpętał istną epidemię Realpolitik. Tym właśnie tłumaczę sobie smutny anachronizm Orwella, anachronizm rewolucjonisty tradycyjnego, wrażliwego hic et nunc na każdy objaw niesprawiedliwości, nierówności, przemocy człowieka nad człowiekiem.
Kto wie, czy nie zaczęło się to wszystko znacznie wcześniej. Analizując symptomy „Roku 1984” Orwella, Bertrand Russell rzucił mimochodem takie zdanie: „Jedynie ci, którzy pamiętają świat sprzed roku 1914, mogą sobie należycie uprzytomnić, jak wiele zostało już stracone”. Myślałem często o tym zdaniu, czytając na nowo wczesną książkę Orwella „Homage to Catalonia”. Opowiedział w niej w sposób wzruszająco prosty, jasny i uczciwy, z jakąś prawie dziewiętnastowieczną wiernością ideałom młodzieńczego socjalizmu, swoje przeżycia na froncie aragońskim i w Barcelonie podczas likwidacji anarchistów i „trockistów” z POUM. Istota tego stalinowskiego sabatu czarownic była oczywista: z jednej strony anarchiści, którzy chcieli kontynuować rewolucję i bronili do upadłego jej zdobyczy; z drugiej komuniści, całkowicie już w rękach sowieckich „doradców”, narzędzie w wielkiej rozgrywce międzynarodowej. „Z jednej strony – pisał – anarchiści, z drugiej policja”. I dodawał: „Nie otaczam żadną szczególną miłością robotnika wyidealizowanego, robotnika jaki pojawia się w wyobraźni mieszczańskiego komunisty. Ale kiedy widzę prawdziwego robotnika z krwi i kości w walce ze swoim naturalnym wrogiem policjantem, nie muszę zadawać sobie pytania, gdzie jest moje miejsce”. Nie musiałby też z pewnością zadawać sobie żadnego pytania, gdyby dożył dni rewolucji budapeszteńskiej. Był socjalistą z instynktu. Należał do gatunku wymierającego lub obrastającego w tłuszcz na Zachodzie, a tępionego bezlitośnie na Wschodzie. Zasługuje w pełni na hołd w słowach, jakimi sam złożył hołd Katalonii: „Dla większości ludzi socjalizm oznacza społeczeństwo bezklasowe, albo w ogóle nic nie znaczy”.
Gustaw Herling-Grudziński
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Lewy Nurt”, zeszyt 2, zima 1967/68, nakładem Centralnego Komitetu Polskiej Partii Socjalistycznej w Londynie, od tamtej pory prawdopodobnie nie był wznawiany.
Gustaw Herling-Grudziński (1919-2000) – pisarz, krytyk literacki, eseista. Pochodził ze spolonizowanej rodziny żydowskiej z Kielecczyzny. Przed wojną rozpoczął studia polonistyczne w Warszawie, był publicystą i współtwórcą kilku pism literackich. Po rozpoczęciu okupacji hitlerowskiej był w stolicy współtwórcą, a początkowo także liderem (szef Sztabu) jednej z pierwszych organizacji konspiracyjnych – Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa, o lewicowym profilu ideowym. Po aresztowaniach w łonie grupy, wyruszył przez Litwę na Zachód, aby wstąpić do wojska polskiego. Wiosną 1940 r. został aresztowany przez NKWD i skazany na 5 lat łagrów. Wolność odzyskał na mocy układu Sikorski – Majski, został żołnierzem armii gen. Andersa. Jako radiotelegrafista 3 Dywizji Strzelców Karpackich brał udział w walkach o Monte Cassino, za co został odznaczony Orderem Virtuti Militari. Po wojnie początkowo przebywał w Rzymie, później na emigracji w Londynie, publicysta tamtejszych „Wiadomości”, odegrał znaczną rolę w tworzeniu paryskiej „Kultury”. Od 1952 r. przebywał w Monachium jako współpracownik Radia Wolna Europa, od 1955 r. mieszkał w Neapolu. Autor kilkunastu książek oraz wielu opowiadań, esejów i tekstów publicystycznych. Zasłynął książką „Inny Świat” (1951), która należy do klasyki literatury łagierniczej – początkowo ukazała się w przekładzie na angielski, z przedmową Bertranda Russela, w tłumaczeniu Andrzeja Ciołkosza, syna Adama i Lidii. W okresie powojennym działacz, a później do końca życia sympatyk ideologii i etosu emigracyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej – m.in. publicysta czasopism partyjnych „Robotnik Polski” i „Światło”, w 1948 r. wybrany zastępcą członka Komitetu Głównego brytyjskich struktur PPS, zaś na II zjeździe emigracyjnej PPS w Lens w 1952 r. wybrany do Centralnego Sądu Partyjnego. Sympatyzował z polską opozycją, współpracował z Komitetem Obrony Robotników i Polskim Porozumieniem Niepodległościowym. Laureat licznych nagród literackich i kulturalnych, doktor honoris causa uniwersytetów w Krakowie, Toruniu i Lublinie.
- Kategorie:
- Kultura
- Ludzie
- Publicystyka
- Teksty