Stefania Sempołowska
O udziale młodzieży w radach pedagogicznych
My pedagodzy jesteśmy jak politycy: przyznajemy sobie prawo rządzenia dziećmi. We wszystkich sprawach dotyczących wychowania czujemy się w prawie, a nawet w obowiązku „najlepiej rozumieć potrzeby młodzieży”, nie pytamy jej przeto o nic, decydujemy, od młodzieży żądając ślepego posłuszeństwa, poddawania się stawianym przez nas prawom. Taki był zwyczaj stary jak świat, (przynajmniej jak szkoła), dla wychowawców wygodny, bo łatwiej rządzić niż kierować. Moc tego starego obyczaju jest wielka, zerwać z nim trudno, ma dla nas urok wygody, a z drugiej strony myśl naszą przygniata ciężarem wiekowej tradycji. Toteż dziś, gdy debatujemy i przeprowadzamy cały szereg reform szkolnych, nie dotykamy zwykle tego, co stanowiłoby o gruntownej wychowawczej reformie, tj. stosunku nauczycieli do uczniów.
A jednak stosunek ten musi ulec radykalnej zmianie. Z chwilą, gdy stajemy do walki w imię duszy ludzkiej, jej praw do wolności, nie możemy ani na chwilę tracić z oczu tej zasady, że nie wolno w imię karności, posłuszeństwa itp. łamać i niszczyć w dziecku pierwiastka swobody, że szkoła ma wychowywać wolnych ludzi, czujących swe prawa do wolności, pragnących jej, szanujących cudzą wolność, tj. umiejących w wolności żyć.
Czyż wolnym jest ten, kto słuchać musi praw przez innych stanowionych, choćby one nie zgadzały się z jego pojęciem rzeczy?
Dziś dyrekcje szkolne, grona nauczycielskie, rady pedagogiczne stanowią wszelkie prawa i uchwały, nikt nie pyta, czy młodzież słuszność tych postanowień rozumie i uznaje, mocą tego iż są one wyrazem woli wychowawców, uczniowie uważać je winni za obowiązujące dla siebie. Dusza dziecka ma swoje indywidualne życie, prawodawca szkolny nie działa na nią według swej woli – dziecko jest oporne o swobodę swoją, wiedzie zacięty bój z despotycznym prawodawcą, nauczyciel musi łamać wolę dziecka, terroryzując je (karami, stopniami itp.) lub uczy je ubierać się w pozory posłuszeństwa. Nikt z młodzieży nie współdziała z nauczycielstwem w strzeżeniu praw, choćby nawet przekonanym był o słuszności żądań zawartych w przepisach, bo samo prawo w tej formie uważa za krzywdę.
W szkole wytwarzają się dwie koalicje: nauczycielstwo stojące na straży praw przez siebie ustanowionych i młodzież dążąca do wyłamania się spod tych narzuconych jej praw – a tę walkę o wolność, wychowawcy traktują jak zbrodnię.
W szkole nowej uczniowie nie mogą być rządzeni, nauczyciel może tylko kierować nimi na mocy zdobytego zaufania; z góry narzucone prawa zastąpić muszą postanowienia powzięte przez społeczność szkolną, tj. przez nauczycieli i młodzież. W tym celu do stanowienia praw szkolnych ucząca się młodzież dopuszczoną być musi, musi wziąć udział w radach szkolnych – a wtedy będziemy mogli od niej żądać, aby stosowała się do uchwalonych postanowień. Tym, którzy lękają się swobody, aby za nią nie ujrzeć apokaliptycznego potwora anarchii, przypomnieć trzeba, że społeczeństwa wolne dalsze są od anarchii niż społeczeństwa zostające pod despotycznymi rządami, że ludzie wolni więcej szanują prawa przez siebie stanowione niż niewolnicy narzucane im rozkazy. Tym, którzy ideał życia społecznego widzą w osiągnięciu największej karności, zwracam uwagę, że pozbawiając dziecko swobody nie tylko obdzieramy je ze szczęścia, pozbawiamy niebieskich skrzydeł, spłaszczamy je do poziomu biernego obiektu wychowania, ale jednocześnie wprowadzamy je na drogę kłamstwa, obłudy, a przez nasz niewolniczy system, zamiast geniuszu ludzkiego wychowujemy bezmyślnego szeregowca lub podłego niewolnika. I czegóż gorszego można się lękać?
Jeżeli z jednej strony poszanowanie wolnej duszy ludzkiej nie pozwala narzucać młodzieży praw samowolnie przez zwierzchność nauczycielską stanowionych, to z drugiej strony za koniecznym udziałem młodzieży w decydowaniu o sprawach szkolnych przemawiają jeszcze inne względy. Prawo rozstrzygania spraw wychowawczych przyznajemy sobie z tytułu naszego wieku, doświadczenia, a właśnie ten nasz wiek, zdobyte doświadczenie i wiedza wywołują konieczność wezwania pomocy młodzieży, gdy wyrokować chcemy o jej życiu. Różnica wieku pociąga za sobą konieczną różnicę w reagowaniu na wrażenia, odmienne sądy itp.; wychowawca nigdy nie jest w stanie w zupełności zrozumieć stanu umysłu dziecka, stanu jego duszy, sądzi wszystko ze stanowiska swojego doświadczenia, wiedzy, przyzwyczajeń itd. Stąd tysiące omyłek wychowawczych, tysiące nieporozumień między wychowawcą a wychowańcami.
Sięgnijmy pamięcią w nasze dziecinne lata. Każdy z nas pamięta takie nieporozumienia, krzywdy doświadczane lub wyrządzane – bo nauczyciel nas nie rozumiał, a myśmy jego nie rozumieli. Dziwne, że to wszystko tak łatwo wyszło nam z pamięci, że błędy pedagogiczne, których niegdyś byliśmy ofiarami, dziś powtarzamy sami. Pomyłek takich uniknęlibyśmy, gdybyśmy na wszystkie sprawy szkolne chcieli, starali się spojrzeć oczyma młodzieży, żeby w każdej sprawie, nie poprzestając na swoim doświadczeniu i wiedzy, wysłuchać głosu wieku młodzieńczego, i uznać jego znaczenie i prawa.
Chcąc życiem szkolnym kierować, musimy zjawiska tego życia jasno oceniać i rozumieć, a tego bez pomocy uczniów osiągnąć nie zdołamy. Musimy się wyrzec praw, jakie z tytułu zawodu nauczycielskiego przyznaliśmy sobie: byliśmy despotycznymi prawodawcami, nieomylnymi sędziami, przesądzaliśmy wszelkie kwestie, rozstrzygaliśmy wszelkie wątpliwości, wnosiliśmy wszelkie oskarżenia, sądzili wszelkie sprawy – wszystko zawsze według naszego rozumienia rzeczy. Ile tą drogą popełnialiśmy omyłek, krzywd i niesprawiedliwości, których uniknąć by można przez wezwanie młodzieży do udziału w rozstrzyganiu wszelkich spraw życia szkolnego (nie wyłączając spraw między nauczycielami i uczniami). Nie ulega żadnej wątpliwości, że wezwana do narad młodzież wystąpi nieraz z krytyką naszego postępowania; trzeba będzie zejść z piedestału nieomylności, na którym zresztą stoimy tylko we własnym mniemaniu.
Młodzież przyzwyczajona wcześnie do postrzegania, wnioskowania, sądzenia, sądzi i nas na każdym kroku – i dobrze robi. Tylko my źle robimy, że żądamy od niej, aby w pokorze wysłuchiwała naszych o niej sądów (to ma ją kształcić), a sami usunąć się chcemy od jej sądów, zamykamy na nie uszy, wypowiadanie ich uważamy za winę. Gdy my usiłujemy odmówić młodzieży praw do oceny nieomylnego nauczyciela, ona z radością dopatruje się naszych słabych stron, to triumf niewolnika nad panem. Gdyby ta ocena stawiana była poważnie, szczerze, to nauczyciel niejednokrotnie mógłby wytłumaczyć, usprawiedliwić swe postępowanie, przekonać młodych krytyków o swej słuszności – o ile zaś uwagi młodzieży były słuszne, krytyka taka pod względem pedagogicznym byłaby dla nas bardzo cenną wskazówki. Nie wstydźmy się wobec młodzieży przyznać do błędów i ułomności, bo obowiązkiem nas, wychowawców, nie jest doskonałość, lecz dążenie do doskonalenia się, a usiłowania nasze w tym kierunku zjednają nam więcej szacunku i zaufania wśród wychowańców niż okrywanie się obłudną maską nieomylności. Udział młodzieży w rozstrzyganiu spraw szkolnych dałby większą gwarancję słusznego ich rozstrzygania, ułatwiłby wzajemne zrozumienie się młodzieży i starszych i podniósłby pedagogiczny poziom nauczycielstwa, radom szkolnym nadał młodszego ducha. Kwestii kształcenia: sprawy planów, metod, podręczników, moim zdaniem, niepodobna rozstrzygać bez młodzieży. Dotąd co prawda rozstrzygały ją różne komisje, władze, osoby mniej lub więcej uczone, przy czym kierowano się zawsze względem, „czego i jak w naszym mniemaniu młodzież powinna się uczyć”.
Kwestię: „czego i jak chce, może się uczyć”, uwzględniano bardzo mało, młodzieży o to nie pytano, a przecież właśnie ten drugi wzgląd rozstrzyga naprawdę o sprawie. Cokolwiek bądź powiemy, młodzież najlepiej, najowocniej uczy się tego, czego chce się uczyć; a nauczy się tylko tego, czego może się nauczyć. Przymus szkolny staje się tylko źródłem zniechęcenia do nauki. Nie wystarcza, aby metody, plany w naszym pojęciu były odpowiednie, muszą być odpowiednie dla umysłu dziecinnego. Najmędrszy nauczyciel, najlepszy podręcznik dla wychowania nic nie jest wart, jeśli młodzież go za taki nie uzna, takim nie odczuje.
W sprawach nauczania głos młodzieży musi być uwzględniany, musi nawet decydować. Uwzględnienie tego głosu wpłynie na pewno na radykalną zmianę planów szkolnych, systemów pedagogicznych. Gramatyki klasyczne, formuły algebraiczne itp. martwe powagi naukowe ustąpią wtedy miejsca wiedzy żywej, runie logiczność i jednolitość naszych planów i metod (ale pocieszmy się: pedagogowie już niejednokrotnie przekonali się, że cała ta logika i systematyczność istnieje tylko w naszym umyśle, młodzieńczy umysł chłonąc to, co chce i może objąć, z tej logiki i systematyczności nie korzysta, bo dla niego one nie istnieją), a na miejsce ich staną nowe potęgi: samodzielność pracy umysłowej, dobra wola i zapał.
Im wychowańcy są młodsi, tym odczuwanie i zrozumienie dla wychowawców jest trudniejsze, tym trudniej postawić się na ich poziomie, rozumować, wnioskować jak oni; tym trudniej dostroić się do ich wrażliwości – tym przeto konieczniejszym staje się bezustanne porozumiewanie się z dziećmi, gdy o nich decydować mamy. (Wer den Dichter will verstehen, muss in Dichters Lande gehen. [cytat z Goethego: kto poetę chce zrozumieć, musi udać się do jego kraju – przyp. redakcji Lewicowo.pl])
Współdziałanie młodzieży w rozstrzyganiu i załatwianiu spraw szkolnych nie może ograniczyć się do prywatnych rozmów nauczyciela z uczniami, bo wtedy bądź co bądź uczniowie będą jak dziś zależni od dobrej woli lub widzimisię nauczycielskiego, nauczyciel pozostanie zwierzchnikiem. Tu musi nastąpić przyznanie młodzieży szerszego prawa do uczestniczenia w kierownictwie i odpowiedzialności za życie szkoły, trzeba, aby uczniowie czuli, że szkoła jest instytucją ich mającą na celu, że całe jej urządzenie, dobro wychowańców ma tylko na myśli, ciągle się z nimi liczy, i że z drugiej strony, oni wszyscy odpowiedzialni są wobec kolegów za szkołę.
Nie lękajmy się, że zrzekłszy się samowładztwa stracimy wpływ, możność kierowania młodzieżą, raczej tą drogą zyskamy je może, bo dziś nie mamy ich zupełnie. Cała nasza władza, powaga naszego prawodawstwa, przepisów, programów, istnieją tylko pozornie, istnieją tylko w naszych oczach. Młodzież, zachowując pewne formy, w duszy lekceważy nasze prawa, idzie swoją drogą, w życiu koleżeńskim nie oglądając się na przepisy szkolne, stwarza swoje prawa moralne, te tylko w duszy uważa za obowiązujące, do nich stosuje swoją etykę; na nasze programy szkolne patrzy jako na zło konieczne; wykształcenia, rozkoszy zdobywania wiedzy szuka poza szkołą, na lekcjach zbiorowych, w kółkach samouctwa, z nami zachowuje konieczne stosunki, rzadko żyje w harmonii – rad, wskazówek naukowych i życiowych szuka gdzie indziej, tam, gdzie ją zwraca zaufanie, gdzie spotka się z głosem doradczym, nie z rozkazem.
Przy dzisiejszym samowładztwie łudzimy się tylko, że kierujemy młodzieżą. Niech nikt nie mówi, że mrzonką jest taka nowa forma stosunku uczniów i nauczycieli, mrzonką jest raczej nadzieja wychowywania drogą rządzenia. Cóż stąd, że dotąd reformy tej nie ma w Anglii ani w Szwajcarii, ale przyjść musi wszędzie, bo zgodną jest z prawami ducha ludzkiego – a u nas przyjść może wcześniej, bo życie, jakie młodzież nasza dotąd wiodła, lepiej niż gdzie indziej przygotowało ją do nowego życia, w duszy jej wzbudziło namiętne pragnienie swobody.
Stefania Sempołowska
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Nowe Tory” nr 1, 1906. Następnie wznowiono go w książce: Stefania Sempołowska – „Pisma pedagogiczne i oświatowe”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1960. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem, dokonując drobnych poprawek pisowni wedle obecnych reguł.
Stefania Sempołowska (1869-1944) – działaczka społeczna, polityczna, niepodległościowa, oświatowa i ruchu obrony praw człowieka, publicystka i pisarka. Jako niespełna 20-letnia nauczycielka związała się z tajnym ruchem oświatowym w Królestwie Polskim (m.in. kobiecy Uniwersytet Latający, Kobiece Koło Oświaty Ludowej) i innymi podziemnymi organizacjami społecznymi, następnie prowadziła własną tajną szkołę dla dziewcząt, z nowoczesnymi metodami nauczania, wspierała nielegalną oświatę dla dzieci robotników, działała w Warszawskim Towarzystwie Dobroczynności. Kilkakrotnie więziona, zmuszona przez władze carskie do wyjazdu do Galicji. Tam aktywna m.in. w Uniwersytecie Ludowym im. A. Mickiewicza. Wróciła do Królestwa w trakcie rewolucji 1905 r., włączając się w działania Polskiego Związku Ludowego oraz ruchu na rzecz „spolszczenia” szkół. Angażuje się wówczas także w pomoc strajkującym, a przede wszystkim więźniom politycznym i ich rodzinom, której to aktywności pozostanie wierna do końca życia. Wraz ze swym ówczesnym partnerem Stanisławem Patkiem prowadziła po stłumieniu rewolucji nielegalną „Kasę Pomocy” dla represjonowanych oraz pomagała bronić ich przed obliczem sądu carskiego. Kontynuuje tajną działalność oświatową, współtworzy pierwsze organizacje poświęcone obronie praw nauczycieli, w 1907 r. bierze udział w pierwszym polskim kongresie organizacji kobiecych, angażuje się w prace utworzonego w 1909 r. tzw. Patronatu – Towarzystwa Opieki nad Więźniami. Podczas I wojny światowej działała w warszawskim Uniwersytecie Ludowym, po odzyskaniu niepodległości zaangażowała się w pomoc dzieciom osieroconym wskutek wojny, była odpowiedzialna za wymianę ludności rozproszonej wskutek wojny między Polską a sowiecką Rosją. W II RP bardzo aktywna w Związku Nauczycielstwa Polskiego i innych inicjatywach środowiska nauczycielskiego, szczególnie tych o lewicowej proweniencji (m.in. Towarzystwo Oświaty Demokratycznej „Nowe Tory”). Przez całe międzywojnie jednak głównym obszarem jej aktywności była opieka nad więźniami politycznymi oraz zabiegi o poprawę sytuacji bytowej w więzieniach. Jej książka „W więzieniach” była głośnym oskarżeniem wad systemu penitencjarnego oraz nadużyć w procesach politycznych; została skonfiskowana przez cenzurę na etapie druku. Oskarżana o filokomunizm – często broniła bowiem uwięzionych komunistów – cieszyła się jednak Sempołowska wielką estymą wśród całej lewicy, a nierzadko nawet przeciwnicy polityczni podkreślali jej bezinteresowność i szlachetność oraz wieloletnią obronę więźniów politycznych bez względu na ich przekonania. W latach 30. ciężko zachorowała, co zmusiło ją do wycofania się ze znacznej części aktywności publicznej. Poświęciła się głównie pracy publicystycznej i pisarskiej, jednak zabierała głos w ważnych sprawach publicznych, m.in. protestując przeciwko antysemickim ekscesom skrajnej prawicy. W latach 1916-27 redagowała dwutygodnik dla młodzieży „W słońcu”, napisała również wiele podręczników szkolnych, jako publicystka współpracowała z prasą lewicową i nauczycielską. Była autorką książek i broszur, m.in. „Niedola młodzieży w szkole galicyjskiej”, „Z dna nędzy” (raport o prostytucji i warunkach w więzieniach kobiecych), „Przewodnik po Powązkach”, „Mazury Pruskie” (apel o pomoc dla Polaków poddawanych germanizacji na tym terenie), „Pomoc więzienna”, „Reforma szkolna 1862 r.”, „Z tajemnic Ciemnogrodu” (raport o niedoborach materialnych i organizacyjnych szkolnictwa w II RP), powieści „Do bieguna północnego” i „Na ratunek”, była też współautorką i redaktorką przewodnika historycznego „Warszawa wczoraj i dziś”. W czasie okupacji aresztowana przez Gestapo we wrześniu 1942 r., jednak wkrótce zwolniona ze względu na ciężki stan zdrowia. Zmarła 31 stycznia 1944 r., pochowano ją na Powązkach.