Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Adam Pragier

O Katyniu

W nocy z 12 na 13 kwietnia 1943 r. radio niemieckie doniosło o znalezieniu w lasku katyńskim, na Smoleńszczyźnie, masowych grobów, mieszczących około 10000 oficerów polskich, wszystkich pozabijanych wystrzałem w tył czaszki. Propaganda niemiecka wskazywała na Sowiety jako na sprawcę tych masowych zabójstw.

Z górą na rok przed tą rewelacją niemiecką, sprawa zaginionych oficerów polskich w niewoli sowieckiej, była przedmiotem troski rządu i wojska. Już wnet po utworzeniu wojska w Sowietach pod dowództwem gen. Andersa, rozpoczęły się poszukiwania za tymi oficerami. Władze sowieckie z początku twierdziły, że wszyscy jeńcy, także oficerowie, zostali zwolnieni, później dawały różnorakie wyjaśnienia, gdzie teraz zapewne przebywają, wszystkie wzajem sprzeczne i coraz inne. Najbardziej niepokojące było, że do tworzącego się wojska polskiego zgłosiło się około 400 oficerów, którzy przebywali w obozie jeńców w Griazowcu, po zlikwidowaniu obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, a ani jeden z tamtych trzech obozów. Byli to przecież ludzie tego samego pokroju, a nawet mniej więcej w tym samym wieku. Cóż więc sprawiło, że z jednego obozu zgłosili się niemal wszyscy, a z innych – ani jeden? Nie mógł to być przypadek. Samo przez się narzucało się, że bądź zostali gdzieś dalej wywiezieni, bądź też w jakichś niewiadomych okolicznościach zginęli. Czyniono wszelkie wysiłki dla ich odnalezienia w różnych odległych zakątkach Rosji. W końcu, gdy wszystko zawiodło, władze polskie przestały wierzyć, że oficerowie ci są jeszcze wśród żywych. Działo się to jeszcze w r. 1942, zanim groby katyńskie zostały znalezione, ale już w czasie, gdy w różnych dziedzinach zarysowywało się co raz wyraźniej pogorszenie stosunków sowiecko-polskich. Rząd polski, tak jak taił, jak długo mógł, że układ sowiecko-polski nie jest przez partnera sowieckiego lojalnie wykonywany, tak taił także sprawę zaginionych oficerów. Nawet gdy doszedł już do przekonania, że niepodobna ich będzie odnaleźć, nie zdecydował się na poinformowanie rządów sprzymierzonych, że oficerowie ci najprawdopodobniej zginęli na obszarze zajętym przez wojska sowieckie. Poprzestał na prywatnym zwróceniu się do paru najbliższych przyjaciół brytyjskich. Nie mogło to mieć żadnego skutku, bo cóż mieli oni z taką wiadomością począć?

By doprowadzić rzecz do wyjaśnienia, wniosłem w lecie r. 1942, w Radzie Narodowej rezolucję, wzywającą rząd, by przedłożył rządom sojuszniczym notę przedstawiającą kształtowanie się stosunków sowiecko-polskich od chwili zawarcia układu Sikorski- Majski, jak również stwierdzającą, że rząd polski żadną miarą nie może odnaleźć kilkunastu tysięcy oficerów, którzy przebywali w obozach jenieckich w Sowietach i przepadli bez śladu. Kierownik Ministerstwa Spraw Zagranicznych ambasador Raczyński wnioskowi mojemu nie sprzeciwiał się. Rezolucja została jednomyślnie uchwalona, jednakże rząd nie zastosował się do niej i noty takiej rządom sojuszniczym nie złożył. Wspominam o tym dlatego, że to zaniedbanie – z pewnością nie przypadkowe – miało później znaczny wpływ na przebieg tzw. sprawy katyńskiej.

Wiadomość rozgłoszona przez radio niemieckie była tak wstrząsająca, że niepodobna było pominąć jej milczeniem. Znalezienie tysięcy oficerów w grobach masowych pod Katyniem było potwierdzeniem przeświadczenia rządu polskiego, że wiadomości o ich losach, podawane przez władze sowieckie, były kłamliwe. Trzeba było koniecznie coś zrobić, tym bardziej że zaniepokojenie w wojsku i w społeczeństwie było coraz większe. Ale rząd znalazł się w sytuacji niedogodnej, bo przecie nigdy dotąd publicznie nie wystąpił w sprawie zaginionych oficerów. Skoro zaniedbał złożenia rządom sprzymierzonym noty „pour prendre date”, nie mógł powołać się na nic innego, jak na jedyną wiadomość publicznie ogłoszoną – na źródło nieprzyjacielskie. A przecie opinia publiczna świata wcale nie wiedziała, że w ogóle jacyś oficerowie polscy zginęli. Nie umiałaby pojąć, że rząd polski wiedział o tym z górą od roku i milczał.

Gen. Sikorski rozegrał tę trudną sprawę z wielkim pośpiechem i z wielką nieopatrznością. Dnia 17 kwietnia 1943 r. rząd polski wystąpił z inicjatywą zbadania sprawy przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Nie zabezpieczył sobie przy tym pomocy żadnego z rządów sprzymierzonych, ani ich nawet o tej swojej inicjatywie nie powiadomił. Nie upewnił się uprzednio, czy Międzynarodowy Czerwony Krzyż zechce misję przyjąć. Nie wziął pod uwagę, że Sowiety nie należą do międzynarodowej organizacji Czerwonego Krzyża. Nie zwrócił się do rządu sowieckiego z zapytaniem, czy godzi się na zbadanie tej sprawy przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Wszystkie te kroki nakazywała ostrożność, a pominięcie każdego z nich skazywało akcję na niepowodzenie. Ale gen. Sikorski działał w rozterce i nie miał czasu na zastanowienie się. Mało znanym, ale ważnym faktem jest, że wszystko to działo się bez uchwały Rady Ministrów, a nawet bez wiedzy członków rządu, prócz tych, którym wypadło bezpośrednio w tej sprawie działać. Nastąpiły potem znane zdarzenia: odmowa ze strony Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, wycofanie się rządu polskiego z zajętej postawy, zerwanie stosunków dyplomatycznych z rządem polskim przez rząd sowiecki.

Sytuacja była w owym czasie już taka, że po stronie Rosji ciążenie do zerwania stosunków z rządem polskim było widoczne dla wszystkich, co chcieli widzieć. Rozwaga tym bardziej nakazywała zachowywać taką postawę taktyczną, by ciężar zerwania spadł na barki rządu sowieckiego. Taktyka gen. Sikorskiego była zaś taka, że osiągnęła skutek odwrotny. Podnieść trzeba, że żaden z ministrów nie upomniał się o to, że gen. Sikorski przeprowadził całą akcję bez ich wiedzy i że dał nieopatrznie rządowi sowieckiemu sposobność do zerwania stosunków z rządem polskim, w warunkach najniedogodniejszych.

Trudno było w owym czasie sprawy, o których piszę powyżej, wyciągać na światło dzienne. Nasz rząd był przecie w potrzasku, w który sam wpadł i nie można go było osłabiać w opinii, skoro był atakowany przez Sowiety i przez znaczną część prasy brytyjskiej. Chcąc jednak doprowadzić do jakiegoś wyjaśnienia sytuacji w warunkach, które by nie dawały pola do ataków z zewnątrz, zwróciłem się do przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych inż. Rybińskiego, z żądaniem zwołania Komisji, dla omówienia tej sprawy. Było to niezwykłe żądanie, bo Komisja Spraw Zagranicznych wcale się nie zbierała, zaś o sprawach tych można było z gen. Sikorskim mówić tylko na plenum Rady, w formie zapytań i odpowiedzi. Dyskusje prowadzono zawsze w nieobecności gen. Sikorskiego. Obecność amb. Raczyńskiego nie miała większego znaczenia, bo nie on przecież prowadził politykę zagraniczną. List do przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych (z 28 kwietnia, 1943 r.), zakończyłem:

„Proszę o łaskawe zwrócenie się o przybycie na posiedzenie Komisji, nie tylko do pana kierownika Ministerstwa Spraw Zagranicznych, lecz także do pana Prezesa Rady Ministrów, który faktycznie prowadzi naszą politykę zagraniczną i jest za nią odpowiedzialny. Ponieważ w danej sytuacji uważam za niecelową, stosowaną dotąd formę porozumiewania się Rady Narodowej z panem Prezesem Rady Ministrów, przez zapytania i odpowiedzi, proszę o wyraźne postawienie na porządku dziennym, dyskusji nad sprawozdaniem rządu”. Gen Sikorski odmówił przyjścia na posiedzenie Komisji Spraw Zagranicznych, wobec czego przewodniczący jej nie zwołał.

6 maja 1943 r. mówił gen. Sikorski o sprawie katyńskiej na pełnym posiedzeniu Rady Narodowej. Powiadomił Radę o przebiegu wypadków, które już były na ogół znane, po czym powiedział dwa znamienne zdania, które tym razem brzmiały dramatycznie: „Przez dwa lata nie podburzaliśmy przeciwko Rosji, przez dwa lata zachowywaliśmy milczenie nawet wobec własnych rodaków, nawet wobec tych, co mieli prawo znać i czytać noty i odpowiedzi na te noty. Jeżeli wielkie demokracje zachodnie nie zrozumieją powagi tej chwili, jeżeli nie zrozumieją tego, że one same są atakowane i że od nich się żąda zrezygnowania z ideałów, które głoszą i w imię których wojna się toczy, w imię których Polska rzuciła wszystko co miała na szalę, to nie tylko Polska zostanie zatracona raz na zawsze, ale zaginą te ideały, podbite przez totalizm”. W tych słowach brzmiał ton głębokiego żalu i rozczarowania. Był zarazem przyznaniem, że „tajna dyplomacja” nie przyniosła spodziewanych dobrych wyników. Było już późno i niewiele pozostawało do poprawienia. Nie wiedzieliśmy tego jeszcze, ale tylko sześć miesięcy dzieliło nas od Teheranu, gdzie losy Polski zostały przesądzone. Ale widocznie i teraz jeszcze gen. Sikorski nie uważał za możliwe wypowiedzenie całej prawdy i wolał swój żal zwrócić tylko przeciwko Sowietom. Dlatego w jednym z dalszych zdań powiedział takie oto głupstwo: „Na terenie zagranicznym sytuacja Polski jest o wiele mocniejsza, niż była choćby rok temu i ten bardzo dla nas przykry incydent, jaki miał ostatnio miejsce z rządem sowieckim, tę naszą pozycję – dotąd przynajmniej – umacnia, a nie osłabia”. Że też ten człowiek, nawet w takiej chwili, gdy zdobywał się na akcenty szczerości, nie umiał się wyrzec nieskutecznych już prób bujania ludzi!

Beloński zapytał gen. Sikorskiego, dlaczego oświadczenie rządu zostało podpisane przez gen. Kukiela, Ministra Obrony Narodowej, a nie przez Prezesa Rady Ministrów czy Ministra Spraw Zagranicznych. Zapytał także, czy decyzję w tej sprawie powziął cały rząd, czy sam gen. Sikorski. Te pytania były kłopotliwe, a Beloński postawił je dlatego, że w Komitecie Zagranicznym PPS było wielkie niezadowolenie z fatalnego poprowadzenia sprawy, a także z tego, że przedstawiciele PPS w rządzie nie mieli sposobności wpływania na jej przebieg. Gen. Sikorski odpowiedział: „Deklaracja gen Kukiela została uzgodniona z Ministrem Informacji prof. Kotem, ze mną i z amb. Raczyńskim. Nie uważałem, ażeby aż musiała iść na Radę Ministrów. Premier ma prawo, bardzo często, przemawiać imieniem rządu”. Odpowiedź nie była zadawalająca. Tę arcyważną sprawę gen. Sikorski nazywał „przykrym incydentem” i przedstawiał jako rzecz niegodną, by ,,aż musiała iść na Radę Ministrów”. Nie wyjaśnił też, dlaczego właśnie gen. Kukieł podpisał oświadczenie rządu. W rzeczywistości sprawa wyglądała tak, że gdy w czasie jakiegoś posiedzenia doszła gen. Sikorskiego wiadomość o odkryciu grobów masowych w Katyniu, powiedział: „W tym wypadku milczeć nie możemy. Musi pojawić się komunikat oświetlający sprawę z naszego punktu widzenia, z domaganiem się zbadania przez czynniki międzynarodowe”. Na czyjąś uwagę, że to może wywołać gwałtowny kryzys, gen. Sikorski powiedział: „Niech podpisze Minister Obrony Narodowej. Gdyby było trzeba, poświęcimy jego głowę”. Uradzono, że deklarację napiszą prof. Kot i gen. Kukieł, po czym nazajutrz aprobował ją gen. Sikorski. Postanowiono także złożyć notę w ambasadzie sowieckiej, co jednak nastąpiło, z niewiadomych przyczyn, dopiero w trzy dni po ogłoszeniu deklaracji. Wszystko to wskazuje na zdumiewający brak oględności w działaniu, a także na brak rozeznania w powadze położenia. Tego jednak gen. Sikorski na Radzie Narodowej powiedzieć nie mógł.

Dyskusja nad tym, co mówił gen. Sikorski odbyła się 8 maja 1943 r. W przemówieniu moim przypomniałem Radzie, że przez długi czas tylko ja i Ciołkosz. zwracaliśmy uwagę że stosunki sowiecko-polskie rozwijają się niepomyślnie. Rząd temu przeczył, a Rada Narodowa przyświadczała rządowi. Tragedia zaginionych oficerów była znana rządowi co najmniej od półtora roku. Brak wszelkiej inicjatywy z naszej strony do publicznego jej ujawnienia sprawił, że rząd został zmuszony do wystąpienia pod naciskiem propagandy nieprzyjaciela. Względy polityki wewnętrznej (nastroje w wojsku) sprawiły, że rząd nie mógł dłużej milczeć, a powinien był zabrać głos już przed półtora rokiem. Podobnie jak kilka razy poprzednio, tak i teraz, gen. Sikorski działał sam, na własną rękę, nieoględnie, ze złymi następstwami. Tak było z memoriałem dla lorda Halifaxa, tak było z zawarciem układu Sikorski-Majski bez ratyfikacji, tak było z umową grudniową ze Stalinem, zawartą bez wiedzy rządu, tak jest teraz z ową deklaracją podpisaną przez gen. Kukiela, którego „głowa w razie potrzeby miałaby być poświęcona”. Jakież może mieć znaczenie ten nieporadny wybieg? W sprawie o takiej doniosłości trzeba było każdy krok rozważnie przygotować. Sprawę czystą jak łza sami pogmatwaliśmy przez złą politykę od półtora roku i przez złą taktykę teraz. Przypomniałem, że Rada Narodowa, na mój wniosek, uchwaliła rezolucję wzywającą rząd, by przedłożył rządom sojuszniczym notę przedstawiającą całość stosunków sowiecko-polskich. Rząd tej rezolucji nie wykonał. Teraz gen. Sikorski, po niewczasie, żali się, że przez dwa lata milczał i zatajał noty nasze i odpowiedzi sowieckie, nawet przed tymi, którzy mieli prawo je znać. Dzięki temu właśnie tajeniu prawdy przez niego, propaganda niemiecka mogła swoimi rewelacjami przyprzeć rząd polski do muru i zmusić go do zabrania głosu w sprawie zaginionych oficerów w takich warunkach, że wygląda to w opinii świata na przyłączenie się rządu polskiego do inicjatywy niemieckiej. Ale i z tej trudności można było wybrnąć, gdyby gen. Sikorski lepiej orientował się w położeniu i powodował się więcej rozeznaniem niż nerwami.

Rada Narodowa tym razem, po przemówieniu gen. Sikorskiego nie uchwaliła żadnej rezolucji pochwalnej, jak zwykła była czynić.

 

Adam Pragier


Powyższy tekst to fragment (XII rozdział części piątej) wspomnieniowej książki Adama Pragiera „Czas przeszły dokonany”, B. Świderski, Londyn 1966.

 
↑ Wróć na górę