Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Eugeniusz Śmiarowski

Mowa obrończa w procesie „Hromady”

[1928]

Panowie sędziowie!

Zamknięty został przewód sądowy niewątpliwie w jednym z największych, a może być największym procesie politycznym, jakie przeżyliśmy w Polsce. Dobiega do końca proces polityczny, w którym przewinęła się olbrzymia liczba świadków, w którym nagromadzono całe stosy dowodów rzeczowych, który w przeciągu oto 2 miesięcy pociągnął za sobą wielki wysiłek Sądu i stron.

Nas wszystkich chwyta niepokój, gdyż rezultatem tego długiego procesu ma być wyrok dotykający 56 ludzi, 56 obywateli naszego kraju, naszej ojczyzny. Wyrok ten rozstrzygnie o losie, życiu, szczęściu lub nieszczęściu tych ludzi.

W ostatnich słowach przemówienia pana prokuratora usłyszeliśmy wezwanie, byście byli, Panowie Sędziowie, bardzo surowi, dla wszystkich bez wyjątku oskarżonych. Zażądano od Was długich lat ciężkiego więzienia dla oskarżonych; zażądano od Was wyrzucenia 56 obywateli poza nawias indywidualnego i społecznego życia. Tego ma żądać od Was, zdaniem urzędu prokuratorskiego, Polska, ta Polska, która winna miłować jednako wszystkich obywateli. Ona jakoby żąda od Was takiego straszliwego wyroku.

Tym groźnym wezwaniem prokurator zakończył swe przemówienie, w którym dowodził, że surowego wyroku domaga się tak dowiedziona wina oskarżonych, jak i prawna kwalifikacja ich czynu. Jeśli jednak rzucimy okiem na rozważania prokuratorów, jeśli zestawimy te argumenty, jakimi posiłkował się urząd prokuratorski, to przede wszystkim powstaje pytanie, niepokojące sumienie każdego, a przede wszystkim sumienie tych, którzy zetknęli się z tym procesem.

Po ukończeniu śledztwa wstępnego, trwającego rok, po spisaniu 30 tomów akt, po sporządzeniu 80-stronicowego aktu oskarżenia, po dwumiesięcznych debatach sądowych, powstaje to niepokojące, drażniące pytanie – o co mianowicie oskarża się tych ludzi, którzy zasiedli na ławie oskarżonych, o jaki czyn, o jakie przestępstwo?

W tym procesie, który śledzi cała Polska z niepokojem i trwogą, na który patrzy cała Europa, cały świat demokracji, nie otrzymaliśmy ani jednej kardynalnej odpowiedzi na pytanie – o co Wy, panowie prokuratorzy, ich oskarżacie?

Stała się tu rzecz niepojęta zarówno dla prawników, jak i dla zwykłych obywateli: akt oskarżenia, sporządzony przez prokuratorów, przez tychże prokuratorów został przekreślony; przy tym samym stanie faktycznym, który upoważnił prokuratorów do konkluzji umieszczonej w akcie oskarżenia, dowiedzieliśmy się tu z ust prokuratora, że tę pierwotną i naczelną koncepcję aktu oskarżenia należy odrzucić i że na jej miejsce zjawia się inna, nie mająca z poprzednią nic wspólnego.

To stanowisko, stanowisko odrzucające pierwotną koncepcję prokuratury, jest katastrofą Urzędu Prokuratorskiego. Skąd mogła się zjawić ta pierwotna, nieodpowiadająca rzeczywistości, fałszywa kwalifikacja? W tym procesie, w którym prócz konieczności wykazania winy 56 oskarżonych, co jest koniecznym tak z punktu widzenia elementarnej sprawiedliwości, jak i humanitaryzmu, rozstrzygają się przede wszystkim zasadnicze problemy, problemy politycznego i państwowego życia w Polsce. W takim procesie wskazana wyżej omyłka jest katastrofą.

Z konkluzji aktu oskarżenia wynika jasno, w sposób nie dopuszczający interpretacji: podsądni oskarżeni są o to, że należeli do Hromady, a Hromada jest spiskiem, przewidzianym w art. 102 KK. To jest zupełnie jasne postawienie zagadnienia. Na ławie oskarżonych zasiadła Hromada, a nie jakakolwiek inna organizacja; ta Hromada, którą z tych lub innych względów postanowiono posadzić na ławie oskarżonych.

Ale dziś prokuratorzy mówią inaczej. Mówią, że nie oskarżają o przynależność do legalnej organizacji, bo nie można mieć wątpliwości, że Hromada była organizacją legalną. Twierdzą, że oskarżają podsądnych o coś innego, ale o co, tego nie powiedzieli i tego oskarżenia jasno nie sformułowali. Nie sformułowali tego oskarżenia, które dziś przeciwko Hromadzie podtrzymują.

I dlatego to oskarżenie, na którym oparł się pogląd świata na proces Hromady, na którym oparła się opinia publiczna, to oskarżenie o występną przynależność do Hromady dziś odpada.

A gdy to oskarżenie odpada, prokuratorzy nie mogą nam dać odpowiedzi na pytanie: o co oskarżeni są ci ludzie zasiadający na ławie oskarżonych?

Mówią prokuratorzy, że w samej Hromadzie jakoby istniał spisek. Jednakże jaki to był spisek, jaka była jego struktura, jaka była jego więź organiczna, jak tym pojęciem spisku da się ogarnąć cała ława oskarżonych w charakterze jednego zbiorowego oskarżonego, tego nam panowie prokuratorzy nie powiedzieli.

Mówią, że członków Białoruskiej Hromady oskarża się o to, że oni jednocześnie należeli i do Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, a wszak powszechnie wiadomo, że KPZB stanowi spisek, przewidziany w art. 102 KK. Dlaczegóż tedy nie wytoczono im sprawy o przynależność do KPZB, dlaczego jasno i otwarcie nie oskarżono ich o tę przynależność?

I oto po nowym przegrupowaniu frontu, uczynionym przez prokuraturę, panowie prokuratorzy wracają znowu do pierwotnej formułki aktu oskarżenia. Ta pierwotna teza wciąż powraca, wciąż narzuca im się mimo woli. Ta teza jest ich pierwszym poglądem, od którego prokuratorzy nie mogą się oderwać. Czyż jednak, Panowie Sędziowie, ta chaotyczna kwalifikacja prawna, to przerzucanie się od jednej tezy do drugiej – daje prawo prokuratorom żądać od Was wielkiej w stosunku do oskarżonych surowości?

Skąd bierze się ta niewspółmierność żądania prokuratorów z tymi czynami, jakie się inkryminuje oskarżonym, na czym opiera się to żądanie surowego ukarania za czyny, których nawet sam Urząd Prokuratorski jasno i rzeczowo nie sformułował?

Prokuratorzy dali nam trzy tezy, trzy formuły. Każdą więc z tych trzech możliwości trzeba rozpatrzyć i zanalizować.

Pierwsza teza Prokuratury ujmuje Białoruską Hromadę jako jednego zbiorowego oskarżonego.

Przeciwko tej tezie Prokuratury powstaje zarzut, którego nie można obejść, którego nie obali żadne rozumowanie, którego nie zmoże żadna sofistyka, żadne komentarze i interpretacje, mniej lub więcej subtelne i dowcipne. Zarzutem tym jest fakt, że Hromada powstała i tworzyła się legalnie i że działalność swą rozwijała pod okiem władz i rządu, że jednym słowem była legalną, prawnie dozwoloną, sankcjonowaną przez Państwo i władze, legalną nawet wtedy, kiedy jej członkowie za należenie do niej już siedzieli w więzieniu.

Panowie prokuratorzy twierdzą jednak, że tak rozumować mogą tylko obałamucone masy, które nie mają pojęcia o legalizacji i, identyfikując pewien stan faktyczny z legalizacją w sensie ściśle prawniczym, nie rozróżniają rejestracji zalegalizowania od dozwolenia powstawania partii politycznych bez zalegalizowania, nie rozumieją, że legalizacja opiera się na zatwierdzeniu przez władzę. I wydaje się autorom aktu oskarżenia, że usunęli sprzeczność i znieśli most pomiędzy Białoruską Włościańsko-Robotniczą Hromadą a art. 102 KK. Ja twierdzę, że tej różnicy nie obałamucone masy, lecz właśnie autorzy aktu oskarżenia nie rozumieją.

Na czym bowiem polega zasada legalizacji, zasada legalizacji partii. Legalizacja ta nie wymaga w każdym wypadku żadnych specjalnych zezwoleń i formalności. Życie polityczne kraju musi być chronione od zbyt daleko idącej ingerencji władz administracyjnych, od ich nadzoru. Powstanie partii politycznej nie może być uzależnione od podań, które będą leżały w Komisariacie Rządu. Istnieje u nas zasada wolności życia politycznego. Demokratyczny charakter tej zasady chroni przed biurokratyczną zachłannością, utrudnieniami papierowo-procesowymi. I w związku z tym, że dana partia nie wymaga legalizacji (w sensie ściśle prawnym) – w pewnym odpowiednim lub nieodpowiednim momencie można uznać tę partię za nielegalną i członków jej pociągnąć do odpowiedzialności. Dziś partia legalizuje się nie przez koncesje, lecz przez swoją działalność, przez swą jawność, przez kontrolę, jaką mają możność sprawować nad nią organy państwowe. Jawność – oto gwarancja legalności, innej nie trzeba. Jest rzeczą oczywistą, że jawną jest tylko partia, która chce działać w granicach prawa.

Wiadomo, że partia komunistyczna w Polsce jest nielegalną i prowadzi żywot konspiracyjny, że nigdy na terenie Kodeksu 1903 r. jawną nie była, nigdy też nie była legalną. Natomiast organizacje, które zdobyły swoją działalnością przeświadczenie o swojej legalności, które działają nie konspiracyjnie, lecz jawnie, organizacje, których działalność może być przez organy administracyjne kontrolowana, organizacje, które posiłkują się wyłącznie prasą jawną – te organizacje z natury rzeczy są zalegalizowane. Innej legalizacji nie znamy i te organizacje, które prowadzą taką właśnie działalność, nie mogą być w dowolnej chwili uznane za nielegalne. I dopóki taki stan trwa – dopóty partia jest legalną i kodeksowi karnemu podlegać nie może.

Hromada od chwili swego powstania miała jawny, legalny program, miała legalny i jawny statut. Jej naczelne i podrzędne organy były zalegalizowane, naczelny sekretariat był zalegalizowany w Komisariacie Rządu w Wilnie. Od Centralnego Sekretariatu aż do zarządów poszczególnych hurtków [koła terenowe, obejmujące zasięgiem gminę lub wieś – przyp. redakcji Lewicowo.pl] – ludzie znani. Prasa legalna i kontrolowana. Ani jednej odezwy, ani jednej ulotki bez stempla, bez firmy, zresztą nie wiemy nic o nielegalnych wydawnictwach. Zebrania odbywane za powiadomieniem władz, protokoły zebrań dostępne dla województwa, starostwa czy komendy policji.

Przejrzystą całkowicie była ewidencja ideologii, programu i ludzi.

Ze stanowiska Prokuratury wynikałoby, że działalność organizacji była jakoby podwójna; nie odpowiada to jednak rzeczywistości. Organizacja była pod nadzorem i ochroną władz Rzeczypospolitej. I dlatego każdy z członków organizacji od góry do dołu, od prezesa do „siabra” [szeregowy członek], był głęboko przekonany, że działa w jawnej organizacji i że ta jego otwarta działalność w praworządnym Państwie, gwarantowana mu przez prawo, ustawy i zasadę szerokiej politycznej tolerancji, – wszystko to dostatecznie chroni go przed jakimkolwiek zamachem na jego wolność; że jest w swoim danym mu przez państwo prawie, że dopóki to prawo nie zostało mu cofnięte, dopóki to prawo nie zostało zaprzeczone, dopóty żadna krzywda spotkać go nie może.

Ale tu powstaje zagadnienie: co zrobić z nadużyciem tego prawa? Co zrobić z tymi, co przekroczyli granice legalności, co na terenie legalnym uprawiali działalność nielegalną. Czy gdy którykolwiek z członków organizacji popełni przestępstwo, to czy może ono zostać bezkarnym? W żaden sposób! Przynależność do partii legalnej czyni niekaralną tylko samą przynależność; ale to nie znaczy, że inne indywidualne czyny podsądnych mogą być niekaralne. Ale na podstawie indywidualnych czynów oskarżonych, czy to będzie przestępstwo polityczne, jak na przykład czyny przewidziane w art. 129 i 132 KK, czy też przestępstwo pospolite, jak zabójstwo (art. 453 KK) – nie można stworzyć koncepcji, że cała organizacja jest występną. Kary z przytoczonych artykułów nie zostały zawieszone. Stosują się one w całej pełni i zawsze winowajcę mogą dotknąć. Wiemy, że kary takie spadają na członków organizacji, co do legalności których nie mamy najmniejszej wątpliwości: na członków PPS, Bundu, Niezależnych Socjalistów [Niezależna Socjalistyczna Partia Pracy] itp., nie dotykają jednak nigdy organizacji jako takiej. Toż samo jeśli na terenie organizacji potworzą się grupy dążące do innych celów nie objętych programem – występnych; czy to będą jaczejki komunistycznej partii, skłonnej wszędzie docierać, czy samodzielne spiski, dążące do przetworzenia organizacji – mogą one być tak samo traktowane, jako przestępstwa z art. 126 czy 102 KK, ale organizacja przez to dotkniętą być nie może. Ale jeżeli organizacja ulegnie wypaczeniu w swoim nie całokształcie, bo to jest nie do pomyślenia, ale w swojej olbrzymiej części, jeżeli z tych czy innych względów stanie się wygodnym parawanem dla innych organizacji antypaństwowych, niejawnych, nielegalnych – to na to jest jedyny środek: rozwiązanie organizacji, odmówienie jej prawa legalnego istnienia.

I dlatego gdy takie czy inne indywidualne czyny przestępne wzmagały się na terenie „Hromady” i wobec tego powstało pytanie, co robić, żeby działalność jednostek lub całej organizacji unieszkodliwić, nasunęła się odpowiedź: Hromadę trzeba unicestwić.

Nie wygłaszam tu przemówienia politycznego i dlatego nie będę wdawał się w polityczną ocenę rozporządzenia władz administracyjnych z marca 1927 roku, ale patrzę na to rozporządzenie tylko z prawnego punktu widzenia. Rozporządzenie to, wiszące przy wejściu do gmachu Sądu, urąga zajętemu przez Urząd Prokuratorski stanowisku, bo głosi, że dopiero z chwilą jego ogłoszenia Hromada staje się nielegalną. Rozporządzenie to jest logiczne, ono ratuje stanowisko władz, ono mówi po prostu: „Cierpieliśmy was, lecz dłużej znosić nie chcemy i od dziś jesteście nielegalni; od dziś, ale nie do dzisiaj”.

Gdyby ten okólnik władz administracyjnych był w tej sali, w której codziennie przed rozpoczęciem sądowego posiedzenia gromadzą się oskarżeni, i gdyby mogli oni codziennie zestawiać ten okólnik z konkluzją aktu oskarżenia, to doszliby do wniosku, że władze administracyjne ubiegły Urząd Prokuratorski w zrozumieniu tego, co w Polsce jest praworządnością.

Jeśli z legalnej organizacji stwarza się nielegalną, to tezy takiej trzeba dowieść. Inaczej z punktu widzenia praworządności być nie może. To jest jedyny sposób wyjścia, zachowujący porządek prawny i gwarantujący obywatelowi, że inaczej niż w drodze prawa nie może być pociągany do odpowiedzialności. Inny sposób, odwrotne postąpienie, jak w tej sprawie, wprowadza zamęt do pojęcia, niszczy granice między dozwolonym i niedozwolonym. Stawia obywatela w położeniu takim, że nie wie on, co jest jego prawem i od kiedy zaczyna być zależnym od czegoś, co nie jest prawem, a tylko dowolnym aktem władzy. I nie może być inaczej. Art. 102 KK czy inne artykuły tego działu mówią o organizacjach dążących do takich czy innych uznanych za występne celów. Określa te cele program, czy wyraźnie napisany, czy podany w formie rezolucji naczelnych władz, czy wreszcie dający się wysnuć z enuncjacji oficjalnych kierowniczych czynników. Poza to wyjść nie można. Nie można programu narzucać organizacji.

Każda partia ma swój program, program ten jest ewangelią, idącą z centrum do wszystkich członków, do każdej duszy. Ewangelia ta urabia, kształtuje, sieje uczucia i poglądy. Program partii jest jej siłą przyciągającą, jej sztandarem, jej oparciem, jej wewnętrznym porządkiem i ładem – dyscypliną.

Nie można kwestionować tego programu na podstawie takich czy innych posunięć, takich czy innych postępków poszczególnych ludzi czy grup, może wyłamujących się spod programu.

Powiedzieć, że były dwa programy, jeden zewnętrzny, a drugi wewnętrzny, przy czym ten ostatni dla użytku 87000 członków Hromady – to nie wytrzymuje żadnej krytyki. Takie dwa oblicza może mieć nieliczny spisek, organizacja złożona z niewielu ludzi, lecz tworzyć takie oszukaństwo i taką maskaradę wobec 87000 ludzi – to nonsens. Podwójna polityka takiej masowej organizacji przeczyłaby logice, byłaby bezcelowa i samobójcza. I dlatego takie twierdzenie jest absurdem. Okazało się, że na 87000 członków jest 100, 200 czy 300 komunistów. Więc BWRH jest partią komunistyczną, częścią III Międzynarodówki, pomimo że program i enuncjacje zarówno jednej, jak i drugiej strony temu kategorycznie przeczą.

Bierze się mapę. Z rozmieszczenia hurtków nad granicą, bo gdzieżby mogły być, wyciąga się wnioski o ukrytym planie pomocy obcemu mocarstwu.

Gdzieś kilka, kilkadziesiąt czy kilkuset ludzi zamajaczyło o zbrojnym powstaniu. Mówi się – BWRH dąży do zbrojnego powstania, mimo to, że w programie ani słowa o tym. Gdzieś w kilku czy kilkunastu gminach ociągają się z płaceniem podatków – BWRH bojkotuje podatki, choć program do tego nie wzywa.

Gdzieś na peryferii tej olbrzymiej organizacji zdarzyły się dywersyjne wystąpienia. Gdzieś miało miejsce kilka wypadków rzekomego szpiegostwa. Wreszcie gdzieś znaleziono karabin, a ówdzie naboje, a w jednym hurtku ktoś gwałtowniejszy zabił konfidenta. Terror i składy broni. A przecież takie zjawiska są zupełnie naturalne. Wśród 87000 ludzi mogły się znaleźć jednostki, które dopuściły się pospolitego lub politycznego przestępstwa, ale jest to zupełnie nieznaczny procent, kropla w morzu i dlatego nie wolno uogólniać, nie wolno mówić – to zrobiła Hromada.

Bo w ten sposób dochodzi się sztucznie do tego, że z organizacji legalnej robi się spisek antypaństwowy, i ci, którym się wydawało, że są pod ochroną porządku prawnego, nagle znaleźli się pod grozą 2 cz. art. 102 KK i 15 lat ciężkiego więzienia.

Bo według tej metody można zarzucić organizacji wszystko, ale czy taka metoda może być uznana za słuszną, czy zgodzi się z nią jaki prawnik, czy jaki sędzia znajdzie dla niej usprawiedliwienie w swoim sumieniu sędziowskim.

Wytwarza się tylko zamęt, zamęt w pojęciach obywateli, zamęt w pojęciach władz.

Władze same nie wiedzą, czego chcą. Nie mają żadnej linii postępowania.

Dziś oskarżają członków Hromady o KPZB, a jutro o BWRH.

I trudno się oprzeć wrażeniu, że tam, gdzie są dowody należności do KPZB, tam oskarżają o KPZB, a tam, gdzie tych dowodów nie ma, a są tylko podejrzenia, tam robi się operacje wręcz niesłychane.

Konstruuje się oskarżenie o należenie do BWRH, bo tu dowodzić nie trzeba, bo przecież żaden z podsądnych nie zaprze się tego, co jest oczywiste: żaden z nich nie może zaprzeczyć przynależności swej do Hromady.

Otóż tak w praworządnym państwie robić nie wolno.

Okólnik Wojewody Wileńskiego jest najlepszą ilustracją tej tezy.

Do marca Hromada jest nietykalna, a hromadowcy pociągani mogą być do odpowiedzialności za wszystko, tylko nie za należenie do Hromady.

Czemuż to oskarżyciele dali się ubiec w poczuciu prawnym władzom administracyjnym?

Oskarżyciele obalili słupy graniczne pomiędzy tym, co prawo a co bezprawie, pomiędzy legalnością a zbrodnią. Zamiast prawa dali akt woli. Zadali cios porządkowi prawnemu w Polsce. Twierdzenie, że Hromada jako partia podpada pod pojęcie spisku w art. 102 KK przewidzianego, leży w gruzach, bo uznanie Hromady za spisek byłoby naruszeniem tej magna charta, jaką stanowi art. 1 KK, który głosi, że przestępstwem jest czyn zakazany pod groźbą kary przez ustawę w czasie jego popełnienia. Należenie do Hromady nie było zakazane i dlatego w myśl art. 1 KK nie wolno podsądnych o to oskarżać.

Zresztą tę pierwotną tezę oskarżenia ocenili sami prokuratorzy.

Trzeba było zmienić oskarżenie i zamiast oskarżenia nie dającego się utrzymać postawić inne. Czy jednak w myśl przepisów proceduralnych jest to dopuszczalne?

Jeśli oskarżono o czyn nieistniejący, a potem się mówi, że za czyn ten nie będzie się oskarżać, to jest niedopuszczalne oskarżanie w tej samej sprawie o czyn inny. Z punktu widzenia art. 753 Ustawy Postępowania Karnego niedopuszczalnym jest oskarżenie poza ramami aktu oskarżenia o czyn jakoby popełniony i zakazany.

To, co nie jest zakazane, to jest dozwolone. A należenie do Hromady było dozwolone, oskarżenie więc o przynależność do Hromady jest oskarżeniem nieistniejącym, oskarżeniem nullum i powinno pociągnąć za sobą przekreślenie aktu oskarżenia.

Ale mimo to przyjmijmy wezwanie prokuratorów – ich drugą koncepcję. Teza o istnieniu samodzielnego spisku w samej Hromadzie, choć prokuratura nie dała nam obrazu tego spisku, o ile chodzi o jego wewnętrzną organizację.

Jak tym pojęciem samodzielnego spisku na terenie Hromady objąć można całą ławę oskarżenia? Każdy spisek ma swoją specyficzną strukturę, ale tej struktury nam tutaj nie przedstawiono, operowano tylko pojęciem spisku i do tego w sposób nierzeczowy i nieprawniczy.

Przejdźmy teraz do faktów.

Wiadomo, że spisek dąży do czynów gwałtownych, że spisek w rozumieniu części II art. 102 KK jest organizacją, która rozporządza składem broni. W związku z tym nasuwa się pierwsze pytanie, czy dowiedzione zostało istnienie broni w Hromadzie, czy zostały ujawnione składy broni w ścisłym, prawniczym znaczeniu tego słowa, w sensie spisku, to jest broni w masie więcej lub mniej znacznej, odpowiadającej celom samego spisku.

Twierdzę, że takich składów nie ujawniono i że rezultat poszukiwań w tym kierunku był ujemny. Cały rok szukano kwalifikacji z części II art. 102 KK; cały rok poszukiwano składów broni. Dla zobrazowania rezultatu poszukiwań broni pozwolę sobie wyliczyć to, co było znalezione. Wszystkiego znaleziono: jeden karabin z obciętą lufą, dwa karabiny bez zamków, łoża ze zwykłego drzewa, dwa zamki różnych numerów, obciętą lufę, karabin znaleziony u Szabarki, karabin niemiecki u Wiktorowicza, karabin rosyjski, uszkodzony karabin rosyjski, karabin rosyjski spróchniały, w stanie zupełnie niezdatnym do użytku, karabin z obciętą lufą u Kozika, dwadzieścia paczek naboi i wreszcie jeden nabój. To wszystko, co zostało znalezione; to wszystko, co zostało umieszczone w akcie oskarżenia, poza tym akt oskarżenia nie wylicza już nic więcej.

Proszę znaleźć prawników, proszę znaleźć sumienie sędziowskie, które by to, co tu było wyliczone, uznało za składy broni w sensie części II art. 102 KK. Tej broni było mało i była to broń niezdatna do użytku. Najbardziej jednak charakterystycznym jest fakt, że posiadaczami tej broni są członkowie podrejonów KPZB, oskarżeni już przedtem z art. 102 KK.

A więc z tej broni już raz „strzelano”; „strzelano” w czasie tych procesów, w których sądzono ich posiadaczy. Te „składy broni” tam figurowały. A może tę broń posłano kiedyś do innego procesu, a właściwych posiadaczy posadzono tutaj. Trzebaż się raz porozumieć i wybrać. Nie przedstawiać tych dowodów dziś tu – jutro tam, dziś dla KPZB – jutro dla BWRH.

Mówią nam, że z zeznań świadków wynika, że w Hromadzie była broń. Przyjrzyjmy się bliżej tym zeznaniom.

Pan Jasiński uogólnia kwestię i mówi, że z materiałami, z których można byłoby sądzić, że Hromada prowadziła wywiad i posiadała broń, on się nie stykał.

Kapitan Majer, który zeznaje częściowo jako świadek, a częściowo jako ekspert, mówi, że na odcinku granicznym było wrzenie, działały dywersyjne bandy, czynione były próby uzyskania niepodległości, ale wszystko to było nie w 1925 roku, bo wtedy nie było już możliwości do rozwijania się jakiejkolwiek powstańczej działalności. Kapitan Majer mówi, że w organizacjach dążących do przewrotu broń ukrywają w składach; broń zaś, którą posiadają jej członkowie, nie ma znaczenia, gdyż członkowie organizacji otrzymają broń dopiero po rozbrojeniu żołnierzy.

Hromada broni nie posiada i broni posiadać nie potrzebowała.

To są zeznania, które ujmują kwestię z punktu widzenia ogólnego i prowadzą nas do sformułowanej powyższej tezy.

Przejdźmy teraz do zeznań bardziej szczegółowych.

Świadek Gugało, kierownik wydziału śledczego policji powiatu wilejskiego, mówi: „z poufnego wywiadu uzyskałem wiadomości, że Hromada tworzy zakonspirowane oddziały bojowe i gromadzi broń, zobowiązując ludność do jej przechowywania. Wiadomości tych nie udało się sprawdzić”. Tyle rewizji i ani jednej w tej mierze wskazówki.

Świadek Przeździecki, przodownik policji państwowej z Wołożyna, zeznaje: „o tworzeniu się oddziałów bojowych udało mi się zdobyć tylko poufne informacje, których sprawdzić nie udało się. Organizatorzy powstania mieli zaopatrywać się w broń częściowo na miejscu, otrzymując broń ukrytą przez ludność, częściowo zaś mieli otrzymać ją z Rosji Sowieckiej”. A więc nawet poufne dane: ludność i Rosja, a nie BWRH.

Świadek Jaskorzyński mówi: „o tworzeniu przez Hromadę oddziałów bojowych poza wiadomościami poufnego wywiadu, innych danych dotychczas nie udało się zebrać”.

Świadek Cichocki, kierownik wydziału śledczego policji w Mołodecznie, powiada: „miałem informacje, że niektóre milicje poszczególnych hurtków odbywały ćwiczenia wojskowe. Fakt ten przez dochodzenie nie został stwierdzony”.

Świadek Kubarski, komendant policji powiatu brasławskiego, wskazuje: „nie ustaliłem, aby milicja, ewentualnie hurtki Białoruskiej Włościańsko-Robotniczej Hromady odbywały ćwiczenia wojskowe. W czasie likwidacji Hromady składy broni wykryte nie były”.

Świadek Kornacki, komendant policji w Pronkach, mówi: „nie stwierdziłem, aby członkowie Białoruskiej Włościańsko-Robotniczej Hromady odbywali ćwiczenia wojskowe i gromadzili broń”.

Świadek Minkowski, posterunkowy policji śledczej, powiada, że o składach broni wiadomym było tylko ze źródeł konfidencjonalnych.

W ten sposób wszyscy świadkowie wskazują, że usiłowania ich w celu sprawdzenia owych poufnych wiadomości nie dały żadnych pozytywnych rezultatów. Oprócz tych szczątków broni, o których mówiłem, szczątków ukrytych z czasów wojny, nic nie znaleziono.

Broń Hromady jest czymś nieuchwytnym.

Są świadkowie, którzy tę broń widzieli, niemal się jej dotykali, jest świadek (Jankowski), który był przy jej ukrywaniu, który bezpośrednio po tym zawiadomił policję o miejscu, w którym ta broń się znajduje. Broń jednak rozwiała się w powietrzu.

Miał broń Dziadula, ale fakt ten był podstawą jedynie dla karno-administracyjnego postępowania. Dziadula został za wykroczenie administracyjne ukarany. Bucki posiadał materiały wybuchowe, lecz wykazał swoje prawo na przechowywanie tego materiału.

Oto wszystko, co wiemy o broni. Całoroczne poszukiwania nie dały żadnych więcej rezultatów; nie tylko nie wykryto składów broni, których wymaga część II art. 102 KK, ale w ogóle nie wykryto żadnej broni.

Jeśli więc żądamy tej kwalifikacji z części II art. 102 KK, jeśli domagamy się tej kwalifikacji w imię miłości Polski, to dowiedźmy tego oskarżenia tak, jak tego wymaga elementarna sprawiedliwość. Elementarne poczucie prawa nakazuje, żebyśmy dowiedli, że broń w Hromadzie została znaleziona. W rzeczywistości jednak jest wręcz przeciwnie. Z matematyczną wprost dokładnością dowiedziono, że broni nie było, że więc kwalifikacja części II art. 102 KK jest niesłuszna i niesprawiedliwa, przeczy oczywistym faktom i opiera się na dowolnych przypuszczeniach, a na podstawie przypuszczeń nie wolno żądać setek lat ciężkiego więzienia dla setek ludzi i dlatego kwalifikacja ta pogrzebana jest na wieki.

Przechodzę do drugiego zarzutu, który wyraża się w tym, że od czasu powstania Hromady ludność przestała płacić podatki. Nie, mówią dziś prokuratorzy, ludność zaczęła się ociągać z płaceniem, były wypadki oporu. Ale jakież to może mieć znaczenie dla kwalifikacji spisku? W jaki sposób zrodziła się tego rodzaju koncepcja? Cóż wspólnego z istotą spisku, z jego celami może mieć ociąganie się z płaceniem podatków? Organizacja mająca na celu niepłacenie podatków w najgorszym razie mogłaby podpadać pod art. 125 KK.

Spisek – organizacja, zawiązana w celu niepłacenia podatków – jest to doprawdy koncepcja, która nie może pomieścić się w umysłach prawniczych. A jednak skąd się to wzięło? Gdzie jest źródło tego pomysłu? Czyż doprawdy mogą go stworzyć narzekania kilku wójtów?

Opór w płaceniu podatków bywa wszędzie i zawsze, gdzie istnieją tylko podatki. Sięgnijmy do tradycji i zobaczymy, że zawsze i wszędzie te opory karane były bardzo słabo; władze miały zawsze dla nich zrozumienie; tym bardziej winno mieć to zastosowanie u nas, gdzie system podatkowy jest ciężki, niezmiernie skomplikowany i nadmiernie obarczający płatników. Czy jeżeli pod wpływem tez programu, że podatek powinien być jeden, że powinien być nałożony na zamożnych, że małorolni i bezrolni powinni być od podatku zwolnieni, nastąpił bierny opór i panowie wójtowie z tego tytułu mieli trochę utrudnień i kłopotów – to gdzież tu spisek? Ociąganie się w płaceniu podatków – to czynność legalna; płatnik może i ma prawo oczekiwać egzekucji. Z punktu widzenia administracji fiskalnej jest wielce dodatnim zjawiskiem wytworzenie w świadomości płatnika przekonania o konieczności płacenia podatków. Ale jeśli płatnik ociąga się z płaceniem podatku, to nie jest to jeszcze zbrodnią.

Przyszli do Sądu wójtowie. Jeden z nich powiedział: „Była Hromada, nie płacili, nie ma Hromady – nie płacą”.

Sprawdzian zastosowany do podatków przyjęli prokuratorzy i do sprawy komasacji. Mówią, że ludność uchylała się od scalenia gruntów rzekomo od czasu, gdy powstała Hromada, która jakoby miała podburzać przeciwko reformie. To jest nieprawda. Teza programowa BWRH – komasacji w interesie małych gospodarstw, z przydziałem ziemi – nie jest podburzaniem przeciwko reformie, która, jak każda reforma, ma swoich zwolenników i przeciwników. A ze statystyki przeprowadzonych komasacji wynika, że Hromada nie prowadziła pracy antyscaleniowej. W 1926 roku na tym terenie mamy największy rozkwit scalenia, zarówno prac rozpoczętych, jak i zakończonych. Jest to najlepszy, rzucający się w oczy przykład, jak tworzą się koncepcje niedostatecznie przemyślane, koncepcje stworzone specjalnie dla aktu oskarżenia. W zetknięciu się z rzeczywistością koncepcje te muszą się niechybnie rozpaść.

Dalszy zarzut – to dezercja i agitacja w wojsku. Ale czy stwierdzono, że Hromada wydawała w tej sprawie jakiekolwiek nakazy lub udzielała swoim członkom jakichś wskazówek? Notorycznie jest wiadome, że Komunistyczna Partia Zachodniej Białorusi prowadziła agitację w wojsku. Być może, że hurtkowcy, będący jednocześnie członkami KPZB agitowali w wojsku. Lecz przypuśćmy, że i Hromada prowadziła w wojsku swoją akcję, czyż będzie to spisek przewidziany przez art. 102 KKP. Hromada, jako legalna partia, miała prawo i mogła drogą akcji kulturalnej prowadzić w wojsku swoją akcję narodowościową, dbając o zachowanie poczucia narodowego wśród żołnierzy Białorusinów. Wszystko to nie może być i nie jest żadnym spiskiem.

Wojsko ma swoją dyscyplinę i jest organizacją o swoistym typie. Z punktu widzenia dyscypliny wojskowej zabronienie rozpowszechniania legalnej literatury hurtków – byłoby słuszne; byłoby słuszne również zabronienie organizowania się oddzielnego w wojsku Białorusinów, tak jak słusznym byłby zakaz tworzenia się organizacji pepesowskich lub endeckich w armii. Gdyby jednak ta legalna literatura przeniknęła nawet i do wojska, to jej rozpowszechnianie nie stanowi spisku.

Przechodzę do dezercji. Z zeznań świadków wynikają dwie koncepcje: 1° „Dezerterowali, bo należeli do Hromady”: 2° „Nie dezerterowali, bo należeli do Hromady”.

Kapitan Majer obliczał procent dezerterów. W jednym kwartale było ich 2,5%, w drugim – 4%. Liczby te jednak, jako względne, niczego nas nie nauczyły, nie powiedziały nam bynajmniej, ilu Białorusinów uciekło z wojska.

Świadek Wieligórski powiada natomiast: „Nie dezerterowali, bo zostawali, by agitować w wojsku”.

Z tego trzeba coś wybrać.

A właściwie jedno i drugie odrzucić, gdyż dezercje nie mają nic wspólnego ze spiskiem.

Wreszcie ostatni zarzut – szpiegostwo.

Dowiadujemy się, że wśród 87000 hromadowców było kilku szpiegów. Cóż z tego? Do partii politycznej może się dostać każdy. W partii politycznej nie ma balotowania, nie było go i w Hromadzie. Do partii politycznej zapisać się może każdy, kto zgłosi swój akces do jej programu. Partia obliczona na masowość, a taką była Hromada, nie zagląda do duszy swych członków.

Było osiem wypadków szpiegostwa, o które oskarżano dwunastu ludzi. To niczego jednak nie dowodzi. Weźmy jakąkolwiek organizację – w każdej z nich znajdą się ludzie podli i nieetyczni, popełniający przestępstwa. Czy, jeśli w banku dwóch urzędników sfałszowało weksle, to cały bank jest szajką fałszerzy? Czy kooperatywa lub towarzystwo akcyjne, gdzie jest kilku złodziei – staje się bandą złodziei?

Jak się te rzeczy przedstawiają procentowo, wykazuje nam statystyka. Wniosek, że Hromada uprawiała szpiegostwo, byłby śmieszny i niesprawiedliwy, a z punktu widzenia sędziowskiego niedopuszczalny.

Można twierdzić, że nawet rozmieszczenie hurtków było celowe. Ale można na to odpowiedzieć, że rozmieszczone były etnograficznie, pasami, tak, jak żyje prawosławna i białoruska ludność. Takich koncepcji można tworzyć wiele, ale wszystkie one będą bezzasadne.

I oto wszystko odpada: broni nie ma, nie ma terroru. nie ma nawet terroru indywidualnego, jedyny wypadek to sprawa umorzona przez prokuraturę – zatarg, wynikły na gruncie licznych porachunków między tajnymi agentami. Nie ma terroru jako metody, nie ma dezercji, podatki to rzecz zupełnie nikła i bez znaczenia. I cóż pozostaje? Czy to jest spiskiem, że żądano wolności dla więźniów politycznych, lub to, że śpiewano hymn białoruski?

Mówią prokuratorzy, że w hymnie tym są słowa twarde i ostre. Ale przecież takie słowa twarde i ostre są we wszystkich hymnach, czy będzie w nich motyw „krew naszą leją kaci”, czy będzie w nich motyw Marsylianki, domagający się obalenia tyranów. I nasz hymn w czasach niewoli świadczył, że to, „co nam obca przemoc wzięła, mocą odbierzemy”. Ale rząd carski śpiewania tego hymnu nie uważał za zbrodnię ze 102 artykułu Kodeksu Karnego, choć w hymnie tym o „mocy” była mowa.

Czyż mogą być spiskiem rozmowy białoruskich chłopów o przyszłej niepodległości, której pragną, o przyszłym kraju, którego czekają.

Stwierdzić musimy kategorycznie, że narodowość białoruska istnieje, że jesteśmy świadkami rodzącej się świadomości narodowej Białorusinów i tego nikt nie powstrzyma, bo to jest rzeczywistość. Po cóż Polska stawać ma z Białorusinami do krwawej wojny. Darujmy tym chłopom to, że marzą o niepodległości. Cofnijmy się o 30 lat wstecz, do tych czasów, kiedy i myśmy żyli mrzonkami, kiedy nasza młodzież żyła tym marzeniem i ideą, choć one nie miały wtedy realnych podstaw. Chłopi białoruscy mogą marzyć, bo otaczająca ich rzeczywistość – to państwo, rozporządzające siłą, mające do swych usług armię, wobec którego białoruscy chłopi są znikomą garstką.

Ale prokuratorzy powiadają, że marzenia Białorusinów o niepodległości są dla nas groźne na wypadek wojny. Więc cóż? Więc tym bardziej w interesie Polski leży, by na granicach, by na rubieżach Rzeczypospolitej mieszkali jej przyjaciele, a nie jej wrogowie. Leży w interesie Polski, żeby jednocześnie z marzeniami i świadomością narodową Białorusinów rodziło się przekonanie, że ich narodowość znajdzie w Polsce swą ostoję, że będzie się mogła oprzeć na zachodzie, a nie będzie zmuszona patrzeć w stronę przeciwną – na wschód. I dlatego nie stwarzajmy sobie wrogów, nie kujmy z idealistycznych mrzonek Białorusinów zbrojnego powstania.

Z całą lojalnością człowieka i obywatela zapytuję Was, Panowie Sędziowie, czy wierzył któryś z Panów, że w maju 1926 r. miało się odbyć powstanie, którego dzień i nawet godzina były ściśle określone? Nie wierzył w to przede wszystkim Taraszkiewicz, bo szaleńcem być by trzeba, aby w to uwierzyć. Polityk nie gnałby do powstania, które we krwi zatopić by musiało ideę białoruskiej wolności, które nie mogło liczyć na żadną pomoc, do tej pomocy bowiem nie było żadnych realnych koniunktur politycznych.

Dlatego twierdzę, że spisku samodzielnego nie było i być nie mogło.

Trzecią tezą prokuratury jest twierdzenie, że mamy tu do czynienia z ekspozyturą innej organizacji, znajdującej się w stosunku zależności od KPZB, będącą niewątpliwie i notorycznie spiskiem w sensie art. 102 KK.

Muszę zapytać, jaka to była ta podległa komuś organizacja, do czego dążyła i jakie miała cele?

Taktyka, jaką przepisywała Hromada swoim 87000 członków, była realna i jawna. W programie nic nie ukryto. Najbardziej drastyczne momenty zarówno z punktu widzenia narodowego polskiego, jak i społecznego ustroju, na którym Państwo Polskie się opiera. Hasło niepodległości jasno i wyraźnie postawione. Politycznie pragnęli rządu robotniczo-włościańskiego, jako jedynie gromadzkiego zniesienia ucisku narodowościowego i kapitalistycznego, jako gwarantującego wolność, pracę i sprawiedliwość. Społecznie pragnęli ziemi bez wykupu dla włościan i parobków. Tak więc Hromada stanowiła organizację politycznie i społecznie radykalną i na to nie należy zamykać oczu. Może się nam to nie podobać, ale będzie to tylko nasze indywidualne przekonanie jako obywateli. Jako prawnicy musimy powiedzieć: Organizacja była niebezpieczna, więc ją zlikwidowano, do likwidacji jednak była legalną, nie możemy więc ścigać jej karnie. Jeżeli zestawić program BWRH z programami innych partii białoruskich – BChRB, Selanskij-Sojuz, to prawie że nie znajdziemy różnic, tak samo, gdy zestawimy z programem radykalnych partii polskich – PPS, PSL „Wyzwolenie”, Niezależni Socjaliści. Do swych celów Hromada szła szlakiem legalnej prawnej walki na podstawie konstytucji i prawa. Ten program, rzecz prosta, nie ma nic wspólnego z art. 102 KK, ale prokuratorzy mówią, że Hromada jest ekspozyturą KPZB. Mylą się jednak panowie prokuratorzy. W programach komunistycznej partii i Hromady istnieją pewne rzeczy identyczne, nie znaczy to jednak bynajmniej, by Hromada stanowiła ekspozyturę KPZB.

Te tożsamości programu – to żądanie niepodległości Białorusi, to żądanie wywłaszczenia ziemi bez wykupu. Być może, że KPZB w swym programie posiada niektóre żądania Hromady, ale byłoby czymś zadziwiającym, gdyby partia komunistyczna odstąpiła od swych maksymalnych żądań i wysuwała jakieś hasła częściowe. Si duo faciunt idem, non est idem. Jeśli dwaj mówią to samo, to nie jest to samo.

Powiedział nam tu wreszcie świadek Rakowski, że programy były podobne, lecz o różnicach decyduje nie program, a taktyka. Hromada, według słów świadka, nie była antykomunistyczna, a przeciwnie, była partią komunizującą. Tak mówi człowiek, który badał zagadnienie to w charakterze urzędnika, a więc ze stanowiska bezpieczeństwa państwa. Przyszedł on do wniosku, że Hromada była tylko partią komunizującą.

Bo to była partia jawna, legalna, masowa. Kierownicy jej wyrzekli się korzyści, jakie daje robota konspiracyjna, wyrzekli się ich dla zysków, jakie daje praca jawna. Wiadomo powszechnie, że chłop nie lubi tajnych organizacji, że praca konspiracyjna nie odpowiada jego psychice. Chłop, jeśli należy do jakiejkolwiek organizacji, chce żeby to była organizacja legalna.

I dlatego Hromada stwarza legalną siłę narodu białoruskiego, by użyć tej siły w walce o zdobycze na polu kultury i życia ekonomicznego. Hromada pragnie stworzyć siłę, która mogłaby rozmawiać z tą drugą siłą, jaką jest Państwo Polskie. Jeśli stajemy na gruncie państwa demokratycznego, które dąży do współpracy ze wszystkimi grupami w państwie, to choć w tym współdziałaniu są starcia najrozmaitszych grup i środowisk, nie należy bać się tych sił, bo rola państwa polega właśnie na kierowaniu tych sił do właściwego łożyska i to jest zadaniem polityki.

Ze swej strony partia komunistyczna, dążąca do ustalenia wszędzie swych wpływów i tworząca swe jaczejki, siłą rzeczy dążyć mogła i musiała do opanowania Hromady. Hromada nie była wolną od tych wpływów i nie mogła być od nich wolna. Partia komunistyczna nie miała interesu walczyć z Hromadą, kompartia mogła tylko dążyć do jej opanowania jako organizacji masowej i klasowej. I nie mogło być inaczej. Jednak tej sfery wpływów nie trzeba przeceniać, ale trzeba ją zmierzyć, związać, ocenić. W centrum, w założeniu dążeń kierowników Hromady leżała tylko białoruska idea. Chodziło tylko o maksimum zdobyczy kulturalnych, oświatowych i ekonomicznych. Niewątpliwie kierownicy organizacji nosili w swej świadomości przyszłą niepodległość Białorusi, ale był to tylko sen przyszłości, i było marzenie, a nie realny program dnia dzisiejszego. Na peryferiach jednak były jaczejki komunistyczne. Zliczmy je i zobaczymy, jak wygląda to komunistyczne posiadanie.

Jeśli zliczymy te hurtki, które dotknięte zostały „zarazą”, to będzie ich 37 na ogólną liczbę 1586. Hurtki te zostały wyliczone w akcie oskarżenia. Jeśli obliczymy ilość głów, dotkniętych „zarazą”, to będzie ich 1500 na ogólną liczbę 87000 członków Hromady. 1/50 część hurtków znalazła się pod złymi wpływami, ale więź organizacyjna z KPZB w tych hurtkach, jeżeli istniała, została rozwiązana. Te hurtki, wyliczone w akcie oskarżenia, były zlikwidowane jeszcze przed powstaniem tej sprawy. Likwidacja ta była zupełnie słuszna ze stanowiska prawa i państwa, zmierzała do oczyszczenia Hromady od komunistów. Jeśli władze bezpieczeństwa uważały jednak, że tam zostali jeszcze komuniści, to po likwidacji, jaka była już przeprowadzona raz jeden, można było ich nadal konsekwentnie prześladować; można było oskarżać ich o działalność z rozkazu KPZB, lecz nie można o to oskarżać Hromady, jako całości, uważać ją za ekspozyturę KPZB.

Dlaczego jednak tak postąpiono? Odpowiedzi prawnej nie znajdziemy, znaleźć możemy tylko odpowiedź oportunistyczną. Nie można było dowieść tym ludziom przynależności ich do KPZB. Nie można było ustalić organizacyjnej więzi i dlatego tam, gdzie tej więzi nie ustalono, tam pociąga się do odpowiedzialności za przynależność do Hromady.

Przeciwko żadnemu z oskarżonych nie ma dowodów. Jest tylko nieokreślone podejrzenie, oparte na informacjach i opiniach konfidentów, że są komunistami; za mało, żeby oskarżyć o KPZB, ale gdy oskarża się ich o przynależność do Hromady, to ma się pewność, że nie będą przeczyć temu oczywistemu faktowi, a może wiodąc na pokuszenie, uda się zasugestionować Sąd, że BWRH i KPZB – to jedno. Ale to nie jest sądowe rozwiązanie sprawy.

Wobec tego, iż nie ma łączności organizacyjnej z KPZB, przenosi się oskarżenie na całą organizację. Mówi się, że statut tej legalnej partii – to wykręt, że jej ideologia i jej działalność – to wszystko maskarada. Hromada jakoby nie ma własnego życia, własnego programu, a jest całkowicie podległa KPZB.

Ta identyfikacja jednak KPZB z Hromadą nawet z punktu widzenia tezy prokuratora jest niemożliwa, różnica bowiem między nimi stale się wyłania.

Wystarczy zapoznać się z uchwałą plenum Centralnego Komitetu KPZB, żeby upewnić się w tym z całą dokładnością. W uchwale tej z września 1926 r. stwierdza się ogromny wzrost radykalnych organizacji włościańskich i ruchu legalnego i CK podaje, że wobec tego wzrostu partia niedostatecznie krytykowała działalność polityczną radykalnych organizacji włościańskich, nie podkreślała i nie ujawniała ich błędów i odchyleń. Jako na nadzwyczaj poważne niebezpieczeństwo partia wskazuje na utożsamianie radykalnych organizacji włościańskich z partią komunistyczną; partia ma wzmocnić kierownictwo organizacji radykalnych włościańskich przez krytykę polityczną ich roboty, jednocześnie walcząc w swych szeregach z nastrojami likwidatorskimi.

A więc krytyka od zewnątrz, a więc przeciwstawienie się, nigdzie utożsamianie, zawsze my i oni, zawsze sfera wpływów i nic więcej.

Czy to znaczy, że te dwie organizacje były identyczne? Czy Panowie nie widzą rozległego dystansu, istniejącego między partią komunistyczną a partiami włościańskimi? Te włościańskie partie można wyzyskać dla swoich celów, ale nie można utożsamiać programu partii komunistycznej z programem partii włościańskiej.

W § 15 sprawozdania V kongresu KPP – Komitet Wykonawczy poleca propagandę wśród na pół proletariackich i drobnomieszczańskich warstw średnich.

Z listu Cykornego wynika, że Hromada nic wspólnego z KPZB nie ma.

W artykule „Bolszewika” Prużański wskazuje: „Towarzysze popełniają ogromnie wielką omyłkę, kiedy utożsamiają naszą partię z lewymi organizacjami włościańskimi. Lewe organizacje włościańskie, jak Hromada, Niezależna Partia Chłopska, jednoczą szerokie masy włościańskie, nie mają jasno skrystalizowanej ideologii, i rozumie się, nie mogą grać roli głównych kierowników całego ruchu rewolucyjnego... Dookoła nas jest cały szereg takich organizacji. Nimi trzeba kierować, trzeba je wyzyskiwać, trzeba je za pomocą krytyki posuwać na drogę walki rewolucyjnej”.

Cóż to znaczy? Czyż to jest tożsamość? Organizacja Hromady mogła być terenem dla działalności, dla wyzyskiwania wpływów, ale odmienne poglądy hromadowców prowadziły do walki z tymi wpływami. Komuniści wszędzie podtrzymują poczucie odrębności i prowadzą walkę z identyfikacją. Wszędzie odróżniają organizację rewolucyjną czysto klasową organizacji włościańskiej, która nigdy na platformę komunistycznej akcji nie pójdzie.

Trafia się tu na przeszkody zasadnicze. Masy włościańskie nie są rewolucyjne, mają małe uświadomienie, przywiązanie do form własności prywatnej, a przy tym brak im skupienia. Chętnie jednak korzystają z rezultatów rewolucji dokonanej. Mamy przykłady w historii Francji w 1789 r. i Rosji w 1917 r. Masy te da się pociągnąć, rozbudzić ich świadomość narodową, wyzyskać ich domniemane potrzeby, ich głód ziemi, ale nie pociągnie ich hasło przewrotu, hasło zbrojnego powstania, hasło walki poza ramami ustroju prawnego. Chcą być przygotowanymi na dzień rewolucji, ale same tej rewolucji nie zrobią i inicjatywy nie dadzą.

I oto legalność, to nie przykrywka, to nie wykręt, to konieczna zasada, to warunek istnienia, tworzenia się i rozwijania, to właśnie to hasło, które pociągnie masy. I oto legalność w programie w ramach konstytucji i prawa.

Jeśli możemy stwierdzić, że te dwie partie mają odmienną ideologię, to przede wszystkim musimy podkreślić, że one mają całkowicie różną taktykę. Ażeby sobie uprzytomnić, czym dla istoty partii jest taktyka, wystarczy przypomnieć sobie słowa p. Rakowskiego „decyduje taktyka”. Dla partii politycznej taktyka jest wszystkim. Ona właśnie ma najistotniejsze znaczenie. Hromada nie należała do III Międzynarodówki, stwierdza to świadek Rakowski.

Taktyka Hromady była jasna i legalna. Przejawia to się w korespondencji i akcji.

Z korespondencji Centralnego Sekretariatu BWRH do hurtków ona przebija... „partia nasza jest zatwierdzona przez Rząd i używa tylko legalnych sposobów walki, nauczcie się dobrze programu i instrukcji”.

Cóż z tego, że ten i ów zakonspirowany komunista lub rewolucjonista używał Hromady za płaszczyk dla swej roboty, gdy hasło legalności i pracy w ramach prawa szło w tłumy, szło do 87000 ludzi, karmiło i urabiało ich psychikę i ich stosunek do politycznego życia.

W rezolucjach Centralny Sekretariat uznaje za potrzebne w celu zabezpieczenia bardziej normalnej pracy Hromady na miejscach powiadomić starostwa o powstałych powiatowych komitetach Hromady, komitetach miejscowych hurtków ze wskazaniem składu komitetu i jego siedziby.

A w akcji Hromada legalnie złożyła 429 petycji i protestów na imię Marszałka Piłsudskiego.

Czy tak postępuje partia komunistyczna?

Taraszkiewicz i Rak-Michajłowski mówią, że nie uważali za możliwe walczyć ideologicznie z komunistyczną partią. Walczyli z komunizmem w samej organizacji. Znajdujemy oczywiste ślady tego w aktach. Znajdujemy tam listy, z których wynika, że z Hromady usuwano tych, w stosunku do których ustalono, że należą do innych partii, nie wyłączając i Kompartii. Tak np. usunięto Ciechanowicza, Chomicza, Wilka i wielu innych.

Wobec tego, iż nie ma łączności organizacyjnej z KPZB, przenosi się oskarżenie na całą organizację. Mówi się, że statut tej legalnej partii – to wykręt, że jej ideologia i jej działalność – to wszystko maskarada. Hromada jakoby nie ma własnego życia, własnego programu, a jest całkowicie podległa KPZB.

Jeśli jednak wewnątrz organizacji walczono z wpływami komunistycznymi, to już kwestią polityki było, by na zewnątrz nie zwalczać tej innej zakonspirowanej radykalnej partii. Ale to, jak już zaznaczyłem, jest kwestią polityki. Przecież w pewnych momentach nawet endecy nie prowadzą walki z komunistami, jeśli jest im to dogodne ze względów politycznych; tak było na przykład przy ostatnich wyborach do Sejmu.

Lecz obydwie strony, tj. partia komunistyczna i Hromada, rozumiały niebezpieczeństwo. Dla Hromady niebezpieczeństwo to polegało na wtłoczeniu jej pod ziemię, na lęku pozbawienia jej legalności. I wreszcie w trybie administracyjnym nastąpiła likwidacja Hromady, sądownie jednak tej likwidacji przeprowadzać nie można.

W ten sposób i trzecia koncepcja prokuratury rozpadła się, jak i dwie poprzednie.

Hromada spiskiem nie jest, istnienia bowiem samodzielnego spisku prokuratorzy nie udowodnili; organizacyjnej i ideologicznej więzi z Kompartią również nie udowodniono. Cóż więc pozostaje? Pozostają oddzielni ludzie, którzy odgrywali podwójną rolę, którzy maskowali się, którzy tworzyli jaczejki komunistyczne, ale to musi być im udowodnione. Ułatwiać sobie zadanie – oskarżać Hromadę o komunizm i iść od tego do jej członków, to nie prawnika rzecz i nie dla prawnika robota.

Tak sprawiedliwości wymierzać w Polsce nie wolno.

Przystępuję więc do ostatniej części swej obrony, do rozważenia roli Taraszkiewicza i Rak-Michajłowskiego, którzy jakoby byli na usługach partii komunistycznej.

Naczelnym argumentem, mającym stwierdzić łączność między oskarżonymi a partią komunistyczną, ma być wielki rozkwit białoruskiej prasy, którego nie można było, rzekomo, osiągnąć przy pomocy funduszów tylko organizacji, lecz musiał się opierać na jakichś mętnych środkach, przychodzących z zewnątrz. Pan Wasilewski obliczył, że w ciągu rocznej kampanii prasowej rozchody wyniosły 190 000 zł, i twierdzi, że nie można sobie wyobrazić, aby taka suma mogła wpłynąć ze środków organizacji. Lecz w jaki sposób p. Wasilewski obliczył tę kwotę? Okazuje się, że pan Wasilewski ustalił ją na zasadzie prywatnych rozmów z drukarzami. To nie jest żaden dowód, to nie jest żaden dokument w sprawie i takie obliczenie nie może mieć jakiegokolwiek znaczenia.

Oskarżony Rak-Michajłowski natomiast opracował szczegółowe sprawozdanie, ścisły obrachunek z powołaniem się na szereg danych. Z obrachunku tego wynika, że wydano 87 550 zł. a więc o okrągłe 100 000 mniej niż to twierdzi pan Wasilewski. Sprawozdanie Raka-Michajłowskiego zechce Sąd przyjąć jako część mej obrony. Ja tylko pokrótce przedstawię wyniki tego sprawozdania. Rak-Michajłowski obliczył koszt wszystkich wydawnictw, wszystkich numerów, których ogólna ilość wynosi 163, obliczył koszty drukowania, wartość zużytego papieru, licząc według najwyższej stawki koszt pracy zecerskiej, redakcyjne i administracyjne wydatki – i wszystko to ogółem wyniosło 73 126 zł, a wraz z wartością materiałów piśmiennych, klubu i centralnego sekretariatu – przeszło 87 000 zł. Tak więc suma ta jest mniejsza o całe 100 000 zł, to jest mniejsza o tę sumę, która jakoby stanowiła subsydium. Podejrzenie co do subsydium rozwiewa się całkowicie. Skąd jednak były pieniądze i czy płacono za tę literaturę?

Wiadomo, że żadna organizacja nie rozsyła swej prasy za darmo, bo byłaby to demoralizacja jej członków. Nie może tego czynić tym bardziej organizacja włościańska. Chłop będzie cenił swą prasę tylko wtedy, jeśli będzie za nią płacił. Żadna organizacja nie wyrzeknie się wpływów za prasę, czy to będzie organizacja najbiedniejsza czy najbogatsza, subsydiowana, czy niesubsydiowana. Szereg świadków stwierdził tu, że hromadowcy płacili za swą prasę. Byli i tacy, którzy nie płacili, którzy przez pewien czas otrzymywali egzemplarze wysyłane bezpłatnie. To niczego jednak nie dowodzi. Niekiedy trzeba prasę narzucić, zainteresować nią czytelników. Każde pismo wysyła próbne numery na prawo i na lewo. Zdarzały się często omyłki. Posyłano egzemplarze gazety Białorusinom, którzy tych pism nie czytali, nie zwracali i nie płacili. To wszystko jednak nie świadczy, że prasa była bezpłatna.

Ze sprawozdania Rak-Michajłowskiego wynika, że maksimum nakładu na 87 000 członków wynosiło wszystkiego 8000 egzemplarzy, a więc nie było to tą masą literatury, która miała rzekomo zalewać Białoruś.

Szereg świadków zeznało, że płacili jeden złoty, półtora złotego co miesiąc, niekiedy więcej; zdarzało się, że cała wioska prenumerowała jeden egzemplarz gazety. Rak-Michajłowski dokonał dokładnego obliczenia tych dochodów i wyprowadził ogólną sumę 69 000 zł, a więc deficyt wynosił 17 000 zł i mógł być pokryty z uposażeń poselskich, ze składek członkowskich itp. Odliczenia od uposażeń poselskich były bardzo znaczne. Początkowo posłowie płacili składki po 120 zł miesięcznie, później 150 zł, a wreszcie w ostatnich czasach do 300 zł. W ten sposób wpływy wzrastały. Zresztą można było zaciągać pożyczki. Wyliczenie Rak-Michajłowskiego przedstawiam w całym całokształcie do zbadania i zweryfikowania przez Sąd we wszystkich jego szczegółach.

Pan prokurator pokazał nam tu wielki kawał papieru i powiada, że pismo wydawane było w wielkich rozmiarach i nakład jego musiał być bardzo kosztowny. Pan prokurator przyniósł nam tylko jeden taki wielki numer sześciokolumnowy: numery takie wychodziły bardzo rzadko, wydawane były tylko przed uroczystymi świętami, a format normalny stanowiły cztery kolumny. Twierdzę, iż przypuszczenie o 100 000 zł subsydium, że była to zapłata za zdradę – jest dowolne, na niczym nie oparte. Proszę na miejsce rachunku, przedstawionego przez Rak-Michajłowskiego dać nam inny wiarygodny, sporządzony nie na podstawie rozmówek pana Wasilewskiego z drukarzami, lecz rzeczowy rachunek, a wtedy będziemy polemizować.

Przechodzę teraz do sprawy przekupienia posłów przez „wielkiego mistrza”. To oskarżenie opiera się na zeznaniu Gurina, Babicza, Kuźmy. Oskarżenie to jest potworne. Wynikałoby z niego, że wtedy gdy posłowie kryli się pod maską lojalności, wtedy, gdy z ich strony nie padł żaden głos sprzeciwu przy rozstrzyganiu kwestii granic wschodnich, że wtedy już brali oni potajemnie pieniądze i popełniali czyn hańbiący, budzący uczucie niesmaku.

Im bardziej oskarżenie jest ciężkie, tym bardziej trzeba je udowodnić. Gdy się chce przekreślić cały dorobek kulturalny człowieka, całe jego życie, gdy się chce napiętnować go hańbą, to trzeba się oprzeć na dowodach. I wtedy zjawia się Gurin. Tylko on jeden, o ile chodzi o konferencję w Gdańsku, bo inni powtarzają tylko jego słowa. Czy te jego słowa są pewne, czy na nich można cośkolwiek budować? Czy Gurin jest człowiekiem, świadkiem, na którego słowach można polegać? Nie chcę stawiać sprawy w zależności od sporu o konfidentów, nie chcę wdawać się w ogólną szablonową charakterystykę świadka lub w jego psychikę. Chcę tylko zeznanie to zanalizować. Chcę dowieść, że to, co mówił Gurin jest nieprawdą, bo prawdą być nie może. To źródło wiedzy – Gurin – jeden tylko wie o konferencjach w Gdańsku. Na zapytanie pierwszorzędnej wagi, czy można mu wierzyć, odpowiem, że jest tym świadkiem, któremu w zgodzie z sumieniem wierzyć nie można.

Od 19 stycznia 1925 r. Gurin przestał być w kontakcie z Kompartią, z KPZB. W tym czasie, po pogromie redakcji „Bolszewika” Gurin, jak to sam zresztą stwierdził, zerwał z partią wszelkie stosunki i nie mogło być inaczej, w styczniu 1925 r. bowiem Gurin został uznany za renegata, za zdrajcę. Gurin, który zabrał partii „Bolszewika”, który wystąpił przeciwko jej ideologii – został wydalony z partii już przedtem, nim został konfidentem. Z tego źródła, z tego środowiska już żadnych wiadomości mieć nie mógł. Skąd jednak mógł je mieć? Pytanie to pozostaje bez odpowiedzi. My jednak musimy pytać o źródło. Gurin nie pisze pamiętników, lecz zeznaje, jako świadek w Sądzie, a w ten sposób można pisać tylko pamiętniki.

Skąd on może wiedzieć o kuszeniu Taraszkiewicza, o zabiegach czynionych dla pozyskania Taraszkiewicza, skąd wie, że Taraszkiewicz był w Gdańsku? Skąd zna skład konferencji gdańskiej i to, jak się ona odbywała? Skąd wie, jaki jest skład frakcji komunistycznej w Hromadzie? Skąd wie o konferencji w Berlinie? W oficjalnych urzędach, w łonie samej partii jest to otoczone najściślejszą tajemnicą. Ale wie o tym Gurin. Gurin zdrajca, renegat, wyrzucony poza nawias życia partyjnego. Czyż to nie jest zwykłą „chlestakowszczyzną”, pustą blagą i niczym więcej. Sędzia śledczy nie pytał Gurina, skąd czerpie swoje wiadomości i skąd wie o tym wszystkim. Gdy jednak wreszcie zapytał: „Skąd pan wie o konferencji gdańskiej?”, otrzymał zadziwiającą odpowiedź: „wiem o tym częściowo od Taraszkiewicza, częściowo od Ostrowskiego”. Jak to? Więc Taraszkiewicz i Ostrowski nie wiedzieli, że Gurin zerwał z partią, zwierzyli mu się z takich tajemnic? Nie, okazuje się, Taraszkiewicz wiedział, bo w tej samej rozmowie, w której przyznaje się Gurinowi do udziału w konferencji w Gdańsku i do otrzymania 15 000 dolarów, oświadcza jednocześnie, że zrywa z nim stosunki. A Gurin mu na to: „Tanio pan sprzedał Hromadę”. Jest to doprawdy zdumiewające: najściślejsza tajemnica zostaje zwierzona Gurinowi, wrogowi, zdrajcy, renegatowi. Czyż to prawdopodobne, czy możliwe, by Taraszkiewicz był do tego stopnia lekkomyślny? Nie, gdy się zastanowić nad tymi rzeczami, gdy się rozumuje, to trzeba przyjść do wniosku, że w tym nie ma słowa prawdy.

Gurin mówi nadto, że o tym w ogóle mówiono. W kołach działaczy białoruskich mówiono więc, że Taraszkiewicz sprzedał Białoruś. Wierzcie temu Panowie, jeśli możecie, ja temu wiary dać nie mogę.

A wreszcie trzecia odpowiedź, jaką daje Gurin na pytanie sędziemu śledczemu: „A poza tym mówiła mnie osoba, której nazwiska wymienić nie mogę”. Toż to typowy wywiadowca. Czyż tam, gdzie chodzi o długie lata ciężkiego więzienia, można skazać na tego rodzaju podstawie?

W toku tego procesu, przerzucając przemówienia Taraszkiewicza w Sejmie, spotkałem w stenogramie okrzyki, które mogła podyktować bezgraniczną demagogią, wywołaną krańcowym szowinizmem. Były to okrzyki: „A wieleż pan wziął pieniędzy od Litwinów”. I jeszcze od kogoś?

I wtem pada okrzyk: „A co pan podpisywał dwa tygodnie temu?”.

A więc to, co wiedział Gurin, znajduje swoje jawne potwierdzenie w tym okrzyku, który rozległ się na sali sejmowej. Ale trzeba spojrzeć na datę stenogramu i wtedy zobaczymy, że działo się to 23 stycznia 1923 r., tj. na dwa i pół roku przed konferencją w Gdańsku. Wtedy mu już krzyczano: „Co podpisał”.

Czy zdajecie sobie sprawę, Panowie Sędziowe, z tego, jaką drogą przeszła ta wersja, ta insynuacja, podyktowana najwyższą niesumiennością polityczną, zrodzoną z demagogii partyjnej i szowinizmu. Było to ziarno, rzucone w roku 1923, które w dwa lata później zakiełkowało w zeznaniach Gurina.

Potwarz i insynuacja, rzucone z ław poselskich, zabrnęły najwidoczniej do Komisariatu policji, gdzie wreszcie Gurin je podjął i przyniósł sędziemu śledczemu. To obmierzłe dzieło potwornego kłamstwa rosło od roku 1923, by ostateczny swój wyraz znaleźć w zeznaniach Gurina. Lecz to zeznanie pada, ono ostać się nie może, a jeśli pada, to cóż w takim razie zostaje? Nic! Oprócz Gurina nikt nie mówił o konferencji gdańskiej i dlatego oskarżenie przewidziane w art. 110 upada.

Trzeba żałować, że Gurin nie przyszedł tutaj do sądu. Spotkałby go bowiem tutaj los Babicza, który został z tego procesu wyrzucony. Babicz na wszystkie pytania odpowiadał: „Nie pamiętam”. Babicz to świadek, który nic nie pamięta. Staraliśmy się zweryfikować podane przezeń fakty, lecz on nic nie pamiętał. Nie pamiętał, jak wyglądały Łoszyce Mińskie, którędy wchodził do Kremla, gdzie się zatrzymał w Gdańsku, gdzie mieszkał w Berlinie. Na wszystko miał jedną odpowiedź: „nie wiem, nie pamiętam”; ani jednej okoliczności świadek nie pamięta. Zapomniał, kiedy był katolikiem, kiedy prawosławnym, kiedy znów powrócił na katolicyzm. Z zeznań świadka tchnęło coś nieprzyjemnego; to obnażone kłamstwo raziło nas wszystkich, niezależnie od tego, po której stronie stołu sędziowskiego się znajdowaliśmy. W ciągu 8 miesięcy Babicz szukał i gubił kontakt, by wreszcie znaleźć go w Banku Białoruskim, a więc on w partii nie robił. Babicz legalnie stał się możliwy dopiero jako konfident policji.

Jego zeznania w zetknięciu z rzeczywistością rozsypują się; nie jest on świadkiem, któremu można wierzyć, zeznania jego – to cała pełnia kłamstwa i amoralności. Nawet adresu Rak-Michajłowskiego, nawet wejścia do jego mieszkania nie potrafił określić, chociaż miał tam rzekomo przez pewien czas zamieszkiwać. Nie wiedział, że Rak-Michajłowski ma syna i córkę, twierdził, że ma dwie córki. I na jego zeznaniu zbudować wyroku skazującego z art. 102 lub 110 nie można, bo w to, co on mówi, nie można uwierzyć.

Pozostaje więc trzeci świadek, Kuźma. Sylwetka jego nie wywołuje specjalnego wrażenia.

Zeznanie jego było pełne takich nieprawdopodobieństw, absurdów i nonsensów, że trzeba było niesłychanej łatwowierności, by temu świadkowi uwierzyć. Trudno przecież przypuścić, by dla kontaktu z bandami dywersyjnymi, po pieniądze dla bandytów, nie było innego sposobu prócz zetknięcia się przez posłów. Trudno również uwierzyć, by ksiądz Stankiewicz był pocztylionem wiozącym pieniądze od wielkiego mistrza do Szymona Rudego. Niech w to wierzy, kto może! Ja nie wierzę tak jak nie wierzę i w podróże Kuźmy po Wielkiej Rosji z krańca na kraniec. Na takim materiale, na takich spiżowych słupach, na takich filarach oskarżenia oprzeć się nie można. W sprawie kryminalnej tego rodzaju dowody odrzucilibyśmy, jako bezużyteczne; czyż możemy je przyjąć w procesie politycznym, tworząc dla politycznych podsądnych Privilegium odiosum! Czyż możemy opierać się na zeznaniach notorycznych kłamców, które mają być opoką oskarżenia. Nawet miłość Polski nie zapełni luk w zeznaniach kłamców, nic ich zastąpić nie może. Te luki musi zasypać wyrok Sądu, ten cud tworzenia sprawiedliwości, która tam, gdzie chodzi o rozważenie winy i kary, kierować się może tylko logiką i sumieniem, a nie żadnym innym interesem.

Oto cały materiał, który miał ustalić kontakt posłów białoruskich, czy to z Kominternem, czy z wielkim mistrzem. Jeżeli chodzi o Rak-Michajłowskiego, to są jeszcze w stosunku do niego pewne drobne rzeczy: jego interwencja w Komisariacie Rządu w sprawie konfiskat gazet. Jest to działalność zupełnie zrozumiała i nie może być poczytywana za przestępstwo. Jego udział w demonstracji w Wilnie podczas głodówki i rola, jaką wówczas spełniał, mogą zasługiwać tylko na pochwałę. Rak-Michajłowski interweniował u prokuratora Sztejmana, pragnąc zażegnać to nieszczęście, jakim jest strajk głodowy; zajął stanowisko lojalnego i mądrego obywatela, który ujmuje się za cierpiącymi ludźmi. Ta jego interwencja została odrzucona. W demonstracji Rak-Michajłowski nie brał bezpośredniego udziału; jeśli poszedł do prokuratora Sztejmana, to dlatego, że ta sprawa go bolała, więc poszedł, jako parlamentarzysta, dla wyjaśnienia tej sprawy.

Ale co te zarzuty mają wspólnego ze spiskiem z art. 102 kodeksu karnego. Nasuwa się tu porównanie z sanitariuszami na wojnie; niech to nawet będzie wojna domowa, zawsze tę pomoc niesie się w imię naczelnych zasad kultury i cywilizacji. Jeśli nawet nie powoływać się na słowa ewangelii „więźniów pocieszyć” to i wówczas trzeba uznać pomoc dla uwięzionych za obowiązek zaszczytny. Ale cóż te zarzuty mają wspólnego z oskarżeniem o szpiegostwo? Świadkowie ze strony Białorusinów mówili o Rak-Michajłowskim, jako o człowieku idei, jako o człowieku o głębokim poczuciu białoruskim. A przyszedł tu pan Jakobini i mówił o Rak-Michajłowskim, jako o człowieku, który w pewnym momencie dał dowód swego przywiązania do Polski; to był człowiek, który był do Polski usposobiony dobrze i lojalnie. Jeśli teraz został dla Polski stracony, to należy żałować, że się go nie dało dla Polski zachować.

Jeżeli chodzi o Taraszkiewicza, to przejdziemy do tych ciężkich zarzutów, jak sprzedajność, karierowiczostwo polityczne, stawianych mu jako winę. Czy to jest może karierą, że Taraszkiewicz od 15 miesięcy znajduje się w więzieniu; czy to jest ta kariera, którą chce mu zrobić pan prokurator, żądając dla niego długich lat więzienia? Dlaczego został nazwany przez pana prokuratora „północnym barbarzyńcą”? Czy dlatego, że przetłumaczył w więzieniu do ostatniego wiersza „Iliadę”, a obecnie tłumaczy na białoruski „Pana Tadeusza”?

Czy dlatego, że p. prokurator uważa się za „północnego barbarzyńcę” w odniesieniu do wiecznego miasta Rzymu, to Taraszkiewicz ma być „północnym barbarzyńcą” w odniesieniu do Warszawy? Dlaczego nazywać „barbarzyńcą” człowieka, który przyswaja kulturze białoruskiej arcydzieła poezji polskiej; czyż trzeba było przeciwko temu człowiekowi o kulturze zachodniej wytoczyć trwający miesiące proces, czy nie należało raczej znaleźć innej drogi, by tych ludzi, którzy w okresie przełomowym szukali wspólnych dróg z Polską, których kultura wiąże się z Polską i ciąży ku zachodowi, zachować dla Polski. Czyż nie powinien tu przyjść akt wielkiej polityki, wielkiej twórczości?

Taraszkiewicz – była to wartość, którą można było dla Polski zdobyć, w Taraszkiewiczu zbierały się promienie idące od wsi białoruskiej, Taraszkiewicz był ogniskiem wielkich sił i on te skarby mógł przynieść Polsce nie w ofierze, nie w daninie, nie w postaci kornego daru poddanego, lecz na podstawie równowartościowej wymiany. Lecz zamiast harmonii, zamiast wybaczania sobie różnic, wynikających z odmiennego charakteru obydwu narodów, cóż mamy? Mamy demagogię, nienawiść szowinistyczną, traktowanie Białorusinów jako obywateli drugiego rzędu, i wreszcie, jako likwidacja, następuje proces.

Przeczytajcie, Panowie Sędziowie, ostatnie przemówienie sejmowe Taraszkiewicza, a zobaczycie, że był to polityk, który rozumiał, że z Polską musi żyć; walczył z szowinistyczną demagogią, która go otaczała, z tą demagogią, co przechodziła do porządku dziennego nad najsłuszniejszą interpelacją Białorusinów, ale nie walczył z Polską jako z państwem.

Jeśli można jeszcze te stosunki naprawić, to niezależnie od drogi, na jaką wejdą władze administracyjne, Wasz wyrok przyczynić się może do tej naprawy. Co zyskujemy, mając na rubieżach wrogów zamiast przyjaciół; to trzeba koniecznie naprawić, to będzie akt rozumu, a nadto będzie akt sprawiedliwości.

Przechodzę do oskarżonego Antonowicza. Szpiegostwo nie zostało mu udowodnione. Pozostały insynuacje tych czy innych świadków, coś, co nie wystarczyło dla sporządzenia aktu oskarżenia z art. 111 kodeksu karnego. Albo jest to dowiedzione, to proszę z otwartą przyłbicą oskarżyć go o to, a jeśli nie dowiedzione, jeśli z oskarżenia Antonowicza o szpiegostwo nic nie pozostaje, to i nie pozostaje nic dla oskarżenia go w przestępstwie z art. 102 kodeksu karnego. Związek Antonowicza z KPZB nie został dowiedziony. Świadek oskarżenia robił wrażenie człowieka uginającego się pod ciężarem kłamstwa, wtedy, gdy cały szereg świadków obrony obalił zeznania świadków oskarżenia.

Rola moja skończona. Powiedziałem jeszcze nie wszystko, pozostał jeszcze szereg zagadnień. Starałem się dać ogólną charakterystykę. Starałem się dowieść, że tego oskarżenia, które znalazło swój wyraz w akcie oskarżenia – nie można podtrzymywać bez obalenia prawnych zasad i naruszenia praworządności.

Samoistny spisek w Hromadzie musi być odrzucony. Ta koncepcja nie wiąże się z pojęciem spisku, jako organizacji, dążącej do przewrotu.

Tezy o zależności Hromady od innej organizacji – również utrzymać się nie da.

Przeciwnika można unicestwić, jeśli tego wymaga konieczność państwowa. Tu należało z przeciwników uczynić przyjaciół. To byłoby szczęściem, jak nieszczęściem jest ten proces, pogłębiający przepaść między Polską a narodem białoruskim.

Niedopuszczalnym jest w żadnym wypadku jeden sposób likwidacji przeciwnika – likwidacji przez Sąd.

Eugeniusz Śmiarowski


Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w pracy zbiorowej „Ku czci Eugeniusza Śmiarowskiego”, Nakładem Ligi Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Warszawa 1933. Jak napisali wydawcy książki, „Do zbioru dodano mowę obrończą zmarłego w procesie białoruskiej »Hromady«. Jest to jedyna mowa, jaką się udało odnaleźć w jego papierach. Za podstawę druku służyło tłumaczenie ze stenogramu umieszczonego w jednym z wydawnictw rosyjskich. Tłumaczenie to zmarły zaopatrzył licznymi uzupełnieniami i poprawkami. Mimo to mowę tę trzeba traktować raczej jako szereg fragmentów, aniżeli jako zakończoną, klasyczną w swoim logicznym powiązaniu całość. Znać w niej jednak zarówno świetny bieg myśli prawniczej, jak i szerokie, pełne humanitaryzmu, obywatelskie ujęcie tematu, tak w Polsce dzisiejszej ważnego i tak drażliwego. Dlatego będzie ona cennym uzupełnieniem jego wspaniałych »Mów obrończych«, wydanych przed kilku laty”. Od tamtej pory tekst prawdopodobnie nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.

Eugeniusz Śmiarowski (1878-1932) – adwokat, obrońca polityczny, społecznik, polityk lewicy. Po ukończeniu szkoły średniej w Łomży, rozpoczął studia prawnicze w Warszawie, jednak został z nich usunięty za udział w konspiracyjnych środowiskach niepodległościowych. Ukończył studia prawnicze w Kazaniu, a następnie wrócił do Warszawy. W roku 1904 został asystentem w kancelarii słynnego obrońcy politycznego – Stanisława Patka. Przystąpił do dowodzonego przezeń Koła Obrońców Politycznych, które zajmowało się głównie pomocą prawną więźniom politycznym i ofiarom carskich represji; był także członkiem nielegalnego Koła Prawników Polskich. Był obrońcą politycznym w toku rewolucji 1905, w procesach członków Organizacji Bojowej PPS oraz SDKPiL itp., podejmując się tych wysiłków nieodpłatnie. W czasie I wojny światowej był aktywny w instytucjach polskich oraz w stronnictwach inteligencko-radykalnych. W 1916 r. należał do sygnatariuszy „Deklaracji Stu”, w której znane postaci życia publicznego żądały od władz zaborczych odbudowy niepodległej Polski. Po odzyskaniu niepodległości był jednym z czołowych współorganizatorów nowoczesnego sądownictwa w Polsce, przez krótki okres pełnił funkcję wiceministra sprawiedliwości. Podczas wojny polsko-bolszewickiej wstąpił na ochotnika do wojska w wieku ponad 40 lat i mimo poważnej choroby wątroby skutecznie domagał się udziału w walkach frontowych. W 1921 r. należał do założycieli Ligi Obrony Praw Człowieka i Obywatela. W roku 1922 za namową Stanisława Thugutta, z którym razem walczył przeciwko bolszewikom, kandydował do sejmu i został wybrany posłem z listy PSL „Wyzwolenie”, był działaczem tej partii, m.in. wykładowcą na kursach kształceniowych dla działaczy ugrupowania. W roku 1925 wraz z grupą inteligenckich posłów-ludowców opuścił ugrupowanie i powołał centrolewicową Partię Pracy, jednak wkrótce opuścił ugrupowanie. Po zamachu majowym wycofał się z życia politycznego i skupił na pracy adwokackiej. W II RP był obrońcą w wielu głośnych procesach politycznych, m.in. w procesie lidera Bundu – Henryka Erlicha, w procesie po robotniczych demonstracjach w Krakowie w 1923 r., w procesie przywódców „Hromady”, w procesie brzeskim liderów centrolewicowej opozycji; bronił także m.in. młodych komunistów oskarżanych o rzekome przygotowanie zamachu stanu oraz sympatyków endecji oskarżonych o zakłócanie przejazdu marszałka Piłsudskiego przez Gniezno.
↑ Wróć na górę