Gustaw Daniłowski
Henryk Władysław Baron
[1924]
Nie ma w słowniku ludzkim wyrazów, które by mogły sprostać czynom bohatera – tak myślałem, rozpoczynając kreślenie sylwetek poległych bojowców, i prostotą opowiadania miałem zamiar ominąć tę, jak przypuszczałem, jedyną trudność.
Zadanie jednak wypadło nieporównanie cięższe.
Okazuje się, że olbrzymie te postacie trzeba odbudowywać z okruchów, z jakichś ulotnych, rozproszonych wspomnień, pozostałych w pamięci towarzyszy.
Stokroć bowiem więcej danych dla życiorysu dostarcza pierwszy z brzegu sklepikarz, niż polski rewolucjonista, który, jak błędny ognik nad trzęsawiskami, przelatuje z miejsca na miejsce, tuła się jak wicher bezdomny, kryje się, tajnie, bez imienia działa i tylko w chwili śmierci może nieco uchylić przyłbicy i to nie zawsze.
W żałobnej liście pomiędzy nazwiskami pomordowanych znajdujemy czasem jedynie pseudonim partyjny, krótkie imię, na przykład: Tytus.
W pamięci towarzyszy ten wyraz wywołuje obraz przystojnego młodzieńca o słusznej postawie, którego oczy płonęły stale ogniem, przypomina im się wulkaniczny temperament i wymowa tak gwałtowna, iż pomimo jego zapowiedzi, że mówić spokojnie nie umie, obecnym się zawsze zdawało, że to nie człowiek, ale jakiś rozpętany żywioł huraganem słów wybucha.
Wiadomo także, że Tytus brał udział w potyczce pod Herbami, gdzie zginęło dwóch moskiewskich generałów, że sam jeden wdał się w walkę z bandą szpiclów na ulicach Warszawy, że go schwytano w bramie na Wroniej, rozkrzyżowano za ręce i nogi i rozstrzelano na miejscu, a potem został zmieniony w bezkształtną masę przez pastwiących się nad trupem siepaczy.
Tak zginął „Tytus”.
Kim był, skąd pochodził, jak się naprawdę nazywał? – nikt dokładnie nie wie.
Zjawił się nagle, jak meteor, smugą ognia przeorał ciemne noce Polski – i zgasł na wieki.
Niech to wspomnienie posłuży za przedmowę do życiorysu Barona, gdyż o nim również całkowity materiał, skrzętnie zebrany do chwili sądu, w której pełnym blaskiem zajaśniał, składa się z niewielu lakonicznych notatek.
Wiadomo więc tylko tyle, że Baron pochodził z ubogiej robotniczej rodziny, gdzie niedostatek był zjawiskiem normalnym, a nędza częstym gościem. Pomimo ciężkich warunków udało mu się skończyć rządową szkołę elementarną, w której doznawszy, jako polskie dziecko, rozmaitych krzywd i upokorzeń, znienawidził śmiertelnie panowanie najazdu.
Oddany do garbarni, wrażliwy wyrostek silnie odczuwał całe brzemię anormalnych warunków społecznych, toteż, zapoznawszy się z programem PPS, której zasady odpowiadały całkowicie jego aspiracjom jako robotnika i jako Polaka, stał się jej żarliwym wyznawcą.
Ideologia partii nie tylko trafiała do jego umysłu, ale, rzec można, przenikała go do głębi, stając się główną sprężyną całego życia.
Baron czuł się podkomendnym świetnego sztandaru, przynależność do tej armii nowego świata napawała go szlachetną dumą, głębokie przejęcie się szczytnością zadań wprawiało go w podniosły stan ducha, przekonanego o świętości swej misji.
Praca i cierpienie dla sprawy stawały się dlań nie ofiarą, ale radosnym oddaniem się naturalnym popędom serca, szczęśliwym porywem ku gwieździe ukochanej idei, która mu była jasną i przewodnią w labiryncie życia.
Gdy rozgorzała rewolucja, gdy zaczęły grzmieć strzały, Baronowi rozwinęły się szeroko skrzydła i z całym rozmachem młodego entuzjazmu poleciał tam, gdzie ogniskował się obóz walecznych czynów: Wstąpił w szeregi organizacji bojowej partii, a po rozłamie PPS Frakcji Rewolucyjnej.
Zgrabny, przezywany „Smukłym” chłopak, o ściągłej, smagłej twarzy i dziarskim wejrzeniu ciemnych oczu, od razu zapowiadał żołnierza dzielnego – w istocie okazał się nie tylko dzielnym, ale znakomitym.
Podczas planowanego zamachu na Skałłona instruktor z prawdziwym zachwytem obserwował zachowanie się młodziutkiego rekruta, który z kwiatkiem w klapie marynarki, wesoło uśmiechnięty, z całą swobodą spacerował po alejach, czyniąc wrażenie raczej oczekującego na panią serca amanta, nie zaś spiskowca, czyhającego na generalski powóz, pod który miał rzucić olbrzymiej siły pocisk, zręcznie ukryty w fałdach peleryny.
Było to w lipcu 1906 roku – pierwszy poważny występ młodego bojowca. Potem nastąpił cały szereg kolejnych jego akcji: 17 tegoż miesiąca Baron bierze czynny udział w ogólnym pogromie monopoli.
2 i 7 sierpnia rozprawia się z brauningiem w ręku z rewirowym Wilhelmem Reszke na Pawiej i stójkowym Matiuszkinym na ulicy Topiel; 11 uczestniczy w zbrojnym starciu z patrolem konnej policji na Łuckiej, a 15 tegoż miesiąca, w krwawą środę, zabija o godz. 10 rano na ul. Solnej rewirowego Optułowicza, o godz. 11 na Dzikiej stójkowego Mrozowskiego i wołyńca Pawłowa, a w południe rzuca bombę do cyrkułu na ul. Chłodnej, która niszczy kancelarię, szarpie kilku policjantów i szpicli.
Porażony odłamkiem musiał wyjechać na kurację do Galicji – bawił tam jednak niedługo i ledwie się rana zabliźniła, powrócił do kraju, tu bowiem pozostawił swoją piątkę, której został naczelnikiem, a w której się wprost kochał jakimś niepowszednim uczuciem.
Ten mały oddziałek stał się dlań jakby najbliższą rodziną, gronem serdecznych braci, z którymi się czuł złączony nierozerwalnym węzłem wspólnych przysiąg, wspólnych tytanicznych trudów, gorzkich zawodów i świetnych nadziei.
Zjawił się w Warszawie w bardzo ciężkich finansowo czasach dla partii. Środki były wyczerpane do tego stopnia, że nieraz dla kilkunastu brakujących rubli mógł zginąć człowiek.
Jako świeżo przybyły, wysunięty chwilowo ze stosunków, Baron na bruku miejskim znalazł się w krytycznej sytuacji; wygłodniała jego mina i silnie zniszczony garnitur zwróciły uwagę wyłapującej podejrzanych przechodniów policji, został aresztowany i osadzony w przepełnionym więźniami ratuszu.
Baron kpił sobie z tej przygody, która mu zapewniła tymczasowo mieszkanie i jaki taki wikt, paszport miał w porządku, nic przy nim nie znaleziono, nikt go na razie nie sypał, słusznie więc przewidywał, że po paru miesiącach kwarantanny wyjdzie znowu na wolność.
Toteż do celi, w której go umieszczono, wniósł z sobą świeżą wesołość patrzącej śmiało w przyszłość młodości. Ale wkrótce z rozmów więziennych dowiedział się o fakcie, który podziałał nań jak uderzenie obucha: zawiadomiono go, że jeden z jego piątki zdradza towarzyszy.
Na wieść o tym Baron zrobił się papierowo blady, w mgnieniu oka zmizerniał, humor zgasł, całe usposobienie zmieniło się tak gwałtownie, że nastąpiła ogólna konsternacja.
Towarzysze przypuszczali, że obawa o swoja skórę tak dalece przeraziła chłopaka, który tylko udawał dzielnego, a właściwie jest tchórzem podszyty i widmo odpowiedzialności pogrąża go w otchłani rozpaczy.
Istotnie, Barona szarpała rozpacz, ale z zupełnie innych motywów: młodzieniec czuł się odpowiedzialnym za każdy postępek swojego oddziału, hańba jednego z nich stawała się plamą na jego sumieniu, którą zmyć musiał, a nie wiedział, czy zdoła. Męczył się długo, aż wreszcie w toku śledztwa skonfrontowano go pomiędzy innymi ze zdrajcą, który widocznie nie by jeszcze wyzuty ze wszystkich skrupułów, gdyż na widok swojego dowódcy, wiedziony czy to szacunkiem, czy osobistą sympatią, oświadczył, że go nie zna.
I tu zaszła scena najmniej spodziewana dla wszystkich; zamiast uczucia wdzięczności w sercu Barona zawrzało oburzenie.
– Nie znasz mnie – wybuchnął – ty mnie nie znasz, swego dowódcy, „Smukłego”, nie poznajesz? Oskarżałeś innych, o których nic nie wiesz, a myślisz mnie oszczędzać, o którym wiesz wszystko – czyż nie rozumiesz, jakeś mnie strasznie skrzywdził? Całyś oddział pohańbił, a mnie najwięcej jako naczelnika! Zdeptałeś swą duszę i mój honor! Gdzieś podział te święte, składane sobie nawzajem przysięgi, że ani bicie, ani tortura, ani stryk – nic nie zmusi nas odstąpić od sprawy? Coś zrobił z tym wszystkim, Judaszu?
– On kłamie – zwrócił się do urzędników Ochrany. – Ja jestem Henryk Baron, „Smukły”, dowódca piątki, do której ten zaprzaniec należał! Osłupiała chwilowo władza widzenie skwapliwie przerwała.
Spiorunowany słowami Barona zdrajca wyparł się swych wszystkich zeznań. Skompromitowani przez niego towarzysze zostali ocaleni, ale Baron – zgubiony. Rozkonspirował się, kim jest, resztę wiadomości o nim dostarczył prowokator Sankowski.
Stawiony przed sądem wojennym, krótkim „tak” przyznał się do wszystkich. imputowanych mu czynów, do siedmiu spełnionych zamachów i do czyhania na życie Skałłona.
Obrońca w beznadziejnej tej sprawie mógł tylko powoływać się na niepełnoletniość Barona, na dobrowolne przyznanie się, jako okoliczności łagodzące, oraz na szczytność postaci podsądnego, co w oczach władz, dążących do wyplenienia z narodu najlepszych, pogarsza nieraz sytuację klienta, ale za to sprawę ogólną moralnie podnosi.
Na zdawkowe ostatnie pytanie przewodniczącego, czy oskarżony ma coś do zakomunikowania, które zwykle pozostaje bez odpowiedzi, Baron powstał z miejsca i spokojnym, dobitnym głosem zaczął w te słowa:
– Przyznałem się otwarcie do wszystkich czynów, które mi akt oskarżenia zarzuca, aby złożyć wam, sędziowie, dowód, że polski rewolucjonista bez lęku stanie przed obliczem śmierci i wzgardę swą w oczy wam rzuci...
Zrobiło się poruszenie na sali, ale potężniejący głos Barona uśmierzył momentalnie wszystko.
– Przyznałem się jeszcze dlatego – ciągnął – aby jedyni sojusznicy wasi, szpicle i zdrajcy, jak Sankowski, na próżno po judaszowski zarobek rękę wyciągali. Jestem członkiem organizacji bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej, co z dumą stwierdzam. I oto powiem wam, co mnie do wstąpienia w szeregi tej partii skłoniło.
Kiedym małym chłopaczkiem do szkółki miejscowej chodzić zaczął, kiedym doznał wszelkiego ucisku i upokorzenia za to jedynie, że polskim dzieckiem byłem, znienawidziłem was, boście Ojczyznę moją najechali i splugawili.
– I w marzeniach mych dziecięcych wyobrażałem, że będę tym bohaterem, który was stąd wypędzi i państwo polskie odbuduje.
– Lecz kiedym do rzemiosła wstąpił, prędkom się przekonał, na czyjej krzywdzie współczesne państwo wyzysku i przemocy się opiera. Poznałem ucisk pracującego ludu, widziałem jego krwawy pot, spływający po obliczu jego w ciężkiej pracy i znoju. I przekonałem się, że nie może być nienawiści pomiędzy narodami, że będą kiedyś wszystkie wolne, w wolnych swych siedzibach, poznałem, żeśmy wszyscy bracia, a najbliższym mi brat Rosjanin, pod jednym batem z nami jęczący, a którego wy świadomie i celowo w głupocie i ciemnocie i nędzy trzymacie, aby bezwiednie celom waszym służył.
– I ku wam tylko, najemne carskie sługi, nienawiść mą i gniew zwróciłem. A kiedy po całej Rosji i Polsce rozgorzał strajk powszechny, kiedy wstrzymało się całe pracowite życie na olbrzymich przestrzeniach państwa, przekonałem się, że mocny jest lud zwalić podwójne jarzma kapitału i najazdu, mocny jest nowy stworzyć ład i życie.
– Zgłosiłem się więc do znajomych mi członków PPS i chęć mą wstąpienia do bojówki oświadczyłem.
Pamiętaj! – ostrzegali mnie – co cię czeka, najbliższym kresem dla ciebie jest więzienie, tortury i śmierć. Wszystkie te następstwa przyjąłem. Wstąpiłem do bojówki. Zabijałem was, działając z polecenia bojowego Wydziału, w myśl ogólnych zasad partii i jej taktyki.
– Ale nie sądźcie, abyśmy byli ludźmi chciwymi krwi i śmierci. Przeciwnie, cenimy życie, chcemy, aby dla wszystkich w pogodzie i szczęściu spływało.
– Ale popchnęła nas na tę drogę krwawa konieczność. Tylko pokonani i to w orężnym starciu, ustąpicie z drogi ludowi do swobody.
– I im krwawszy bój, im większy wasz strach i klęska, tym prędzej dojdziemy do najbliższego naszego celu, niepodległej, demokratycznej republiki polskiej.
– Wiem, że z wyroku waszego na szubienicy zawisnę. Ale idei nie powiesicie. Nie w waszej jest to mocy.
– I zwycięży wielka idea wyzwolenia proletariatu.
– W obliczu śmierci powiadam wam, nie upłynie wiele lat, jak na tej ławie zasiądziecie wy! Zasiądziecie jako podsądni; a sądzić was będzie zwycięski lud. I nic was przed jego gniewem nie obroni i porazi was jego wyrok; was i waszego cara.
– Przestaniecie istnieć, a na mogiłę waszą przyjdzie lud i splunie.
Skończył.
Ale zdawało się, że po sali tułają się jeszcze wstrząsające echa tych niesłyszanych nigdy w owym klubie wojskowym wyrazów.
Sędziowie siedzieli, jak przykuci do miejsca skazańcy, przygarbieni, bladzi, ze spuszczonymi oczyma. Wreszcie dźwignął się ciężko przewodniczący, za nim podnieśli się inni i cały komplet, rzec można, nie udał się, ale się raczej chyłkiem wymknął na naradę.
Barona wyprowadzono do sąsiedniej sali. Po długim oczekiwaniu wprowadzono go z powrotem i rozległo się poważne: sud idiot!
Wyrok głosił, że jest skazany na śmierć przez powieszenie, lecz jednocześnie ze względu na wiek młody i „polityczny fanatyzm”, pod wpływem którego działał, sąd od siebie będzie prosił generał-gubernatora, aby mu karę złagodził.
– Panowie – wysłuchawszy uważnie treści, odezwał się Baron – względność wasza wymaga z mojej strony do końca szczerości, pragnę uniknąć wszelkich nieporozumień na przyszłość. Postanowiliście prosić w swym imieniu Skałłona o złagodzenie wyroku. Lecz pamiętajcie, że ja o to nie prosiłem i nie proszę i jeżeli wyrok złagodzonym zostanie, a ja przypadkiem na wolność się wydostanę, z góry wam powiadam, że zmiana wyroku do niczego względem was zobowiązywać mnie nie będzie i po dawnemu nieubłaganie będę was tępił.
Skałłon, dowiedziawszy się o przebiegu sprawy, wyrok zatwierdził.
Naznaczono dzień śmierci i wyprowadzono Barona na stracenie, ale w ostatniej chwili egzekucję przerwano.
Zrobiono to na skutek podanej przez rodzinę Barona telegraficznej prośby na najwyższe imię o ułaskawienie.
Zwykle tego rodzaju prośby nie wstrzymywały egzekucji, w danym wypadku odłożenie jej było tym mniej uzasadnione, że posłano jednocześnie do cara raport o zuchwałym zachowaniu się podsądnego, co z góry przesądzało odpowiedź.
Toteż ta cała manipulacja tłumaczy się zamiarami władzy osłabić wrażenie, które Baron wywarł.
Spodziewano się, że skoro podsądny zakosztuje smaku męczeńskiej śmierci, może zachwieje się i da się choć cokolwiek ukorzyć.
Ale Baron pozostał nieugięty, o czym wyraźnie świadczy jego pożegnalny list, wyniesiony za mury przez jednego z więźniów.
– Drodzy towarzysze! Zbyt krótko pracowałem w organizacji, abym miał przypuszczać, że jestem w niej tak osobiście, jak i pod względem działalności szerzej znany, zwłaszcza, że po wsypie Sankowskiego bardzo mało kto z tych, co mnie pamiętać mogli, pozostał.
– Tym bardziej, że po moim przyjeździe do Warszawy nie zdążyłem się z nikim zapoznać.
– Lecz nas wszystkich, choć i nieznajomych, zaznajamia wspólna walka o dobro sprawy robotniczej. Zwracam się do was, towarzysze, ja, który również o dobro tej sprawy walczyłem, której postanowiłem poświęcić swe życie w ofierze.
– I oto nadeszła ta chwila, w której miałem sposobność rzucić naszym ciemięzcom prosto w oczy moją nienawiść i pogardę. Jest to chwila dla mnie ważna, lecz również i trochę przykra, przykra, że nie zginąłem z bronią w ręku przy jakim zamachu lub aresztowany po spełnieniu takowego, lecz ginę, aresztowany głupim trafem, o czym już prawie chciałem zapomnieć. Lecz ginę pewny, że to, o co tak usilnie walczyliśmy i o co wy nadal walczyć będziecie, niedługo już się urzeczywistni. Pomimo, że nie ujrzę was więcej, chciałbym bardzo być teraz pomiędzy wami, by móc wspólnie walczyć, by móc podnieść naszą organizację do dawnego szczytu potęgi i mam nadzieję, że zajmie ona w niedługim czasie pierwsze miejsce w bieżącej rewolucji i zgromadzi pod swój rewolucyjny sztandar cały polski proletariat do dalszej, decydującej walki o wolność.
– Lecz aby najprędzej doprowadzić to do skutku, nie cofajmy się, towarzysze, ze swej strony przed żadnymi ofiarami, choćby nawet przyszło swe życie oddać. Bo czym właściwie jest to życie? Żołnierze caratu oddają je setkami tysięcy w walce o powiększenie dostatków i rozkoszy carowi i jego czynownikom.
– A my wahamy się oddać swe życie dla uszczęśliwienia i wyzwolenia całego społeczeństwa spod bezprawia i ucisku.
– Towarzysze! Zajmując pierwsze miejsce na punkcie oświaty i kultury wśród wszystkich narodów, w skład obecnego państwa rosyjskiego wchodzących, nie stawajmy niżej od rosyjskiego narodu w poczuciu swego obowiązku w walce o wolność, gdyż naród, który uważamy za mało uświadomiony, zawstydza nas nieraz swym poświęceniem.
– Towarzysze! Nie pozostawajmy więc w tyle, współubiegajmy się z Rosjanami o zajęcie pierwszorzędnego stanowiska, które by rozstrzygnęło losy obecnej rewolucji.
Towarzysze! Przyjmijcie moje pozdrowienie i życzenie najprędszego i najszczęśliwszego zakończenia obecnej rewolucji.
– Żegnajcie więc, Towarzysze! Precz z caratem! Niech żyje Rewolucja! Niech żyje wolność! Niech żyje Frakcja Rewolucyjna!
Henryk Baron (Smukły).
9 maja 1907 na rozkaz z Petersburga wyrok wykonano.W uroczystą noc – o godzinie 1 minut 10 umilkło na wieki płomienne serce 19-letniego młodzieńca, przestała oddychać szeroka pierś, stworzona na miarę Fidiasza.
Polsce ubył jeszcze jeden z legionu walecznych. Mogiłom, wspomnieniom i niepożytej tablicy dziejów ojczystych przybył nieśmiertelny bohater.
Gustaw Daniłowski
Powyższy tekst jest rozdziałem książki autora pt. „Bandyci z Polskiej Partii Socjalistycznej”, Nakładem Ludowego Spółdzielczego Towarzystwa Wydawniczego, Lwów 1924. Zawiera ona zmienione wersje uprzednio publikowanych w prasie tekstów autora, przedstawiających bohaterów ruchu socjalistycznego. Oczywiście słowo „Bandyci” w tytule jest użyte ironicznie, tak bowiem bojowców PPS nazywała prasa reakcyjna i ugodowa. Uwspółcześniono pisownię wedle obecnych reguł.
Gustaw Daniłowski (1871-1927) – pseudonim literacki Władysław Orwid. Pochodził z rodziny zesłanego w głąb Rosji powstańca styczniowego, od czasów studenckich w Warszawie i Charkowie działał w nielegalnych kółkach socjalistycznych. Od 1895 r. członek Polskiej Partii Socjalistycznej. Literat i publicysta, współpracownik m.in. „Głosu”, „Ogniwa” i „Prawdy”, współpracownik Stefana Żeromskiego, z którym a Nałęczowie prowadził działalność oświatową wśród ludu, wspólnie powołali tamże Uniwersytet Ludowy oraz stowarzyszenie oświatowe „Światło”. Uczestnik wydarzeń rewolucji 1905 r., podczas których w jego warszawskim mieszkaniu mieściło się biuro PPS. Po rozłamie w partii członek PPS – Frakcja Rewolucyjna. Więziony za działalność polityczną na Pawiaku, po uwolnieniu przebywał w Galicji, gdzie współpracował z prasą socjalistyczną („Trybuna”, „Naprzód”) oraz był autorem popularnych broszur biograficznych o bohaterskich działaczach polskiego ruchu socjalistycznego. Działacz Związku Strzeleckiego i Związku Walki Czynnej, po wybuchu wojny żołnierz I Brygady Legionów. W niepodległej Polsce urzędnik przy Naczelniku Państwa J. Piłsudskim. Wystąpił z PPS w roku 1927 wskutek różnicy zdań w kwestii stosunku do rządów Piłsudskiego. Pośmiertnie odznaczony Krzyżem Niepodległości. Autor licznych publikacji prasowych i książkowych – poeta, prozaik, biograf.