„Przedświt”
Eklezjasta, czyli księga kapitalisty
[1885]
Księga ta obiegała różne koła kapitalistów, przechodząc z rąk do rąk. Niektórzy posiadacze tej książki po przeczytaniu zapisywali na niej swoje spostrzeżenia. Oto niektóre z tych uwag:
„Zasady tej boskiej mądrości
będą z pewnością źle
zrozumiane przez grubiański
umysł najemników i dlatego
radzę przełożyć te mądrości
na volapük lub inny jakiś
święty język”.
J. I. Kraszewski
„Warto by naśladować
mędrców hebrajskich, którzy
wzbraniali prostaczkom
czytania eklezjasty ze
Starego Testamentu. Tylko
ci, co posiadają milion,
powinni zapoznać się z tą
książką”.
Ludwik hrabia Krasiński z Królestwa (złodziei chyba)
„Jak to milion?... Jak mówię:
pięć milionów”.
Jan, czyli eks-Josek Bloch
Tak pisali na książce panowie kapitaliści. Ale kiedy jesteśmy w jej posiadaniu, to przyjrzyjmy się jej. Oto, co w niej znajdujemy:
I. Istota boga-Kapitału
Rozmyślaj nad słowami tego boga-Kapitału.
Jam jest bóg-ludożerca, który zasiada do uczty w warsztatach i spożywa najemników. Przeobrażam nędzne życie pracujących w boski kapitał. Jam jest nieskończonym tajnikiem; ale moja wieczna istota jest jednocześnie znikomym ciałem, moja wszechmocność jest słabością ludzką. Martwa siła kapitału jest zarazem żywotną siłą najemnika.
Jam jest początek wszechrzeczy. Ode mnie poczyna się wszelka wytwórczość. Na mnie się kończy wszelka zamiana.
Jam jest bóg żywy, obecny na każdym miejscu. Koleje żelazne, kuźnie, ziarna zboża, okręty, winnice, sztuki złota i srebra – wszystko to są tylko rozproszone członki kapitału powszechnego.
Jam jest niezmierzona dusza cywilizowanego świata. Ciało me jest różnorodne i rozmnożone do nieskończoności. Mieszkam we wszystkim, co się kupuje i sprzedaje; działam w każdym towarze i żaden towar niepołączony ze mną, nie istnieje.
Błyszczę w złocie i śmierdzę w gnoju. Rozweselam w winie i palę w witrioleju [1].
Istota moja wzrastając ciągle płynie w materii niewidzialnym potokiem; podzielona na najdrobniejsze cząsteczki, ukrywa się ona w specjalnych formach, które każdy towar przybiera i nigdy nie znużona przelewa się ona z jednego towaru w drugi. Dziś jestem chleb i mięso, jutro staję się siłą roboczą wytwórcy, by pojutrze przejść w rudę żelazną, w sztukę perkalu, w utwór dramatyczny, w pud łoju, w proszek perski itd. Przeobrażenie się kapitału nie ustaje ani na chwilę. Moja istota nie umiera nigdy; tylko jej formy są znikome.
Człowiek widzi, maca, wącha i kosztuje owe ciało, ale duch mój, lotniejszy od eteru, jest nieułowiony dla zmysłów. Duch mój jest to kredyt; nie potrzebuje on ciała, by się objawiać.
Duch mój, mędrszy od wszelkich chemików, zamienia rozległe pola, olbrzymie maszyny, ciężkie kruszce i ryczące trzody w akcje papierowe; w ten to sposób kanały i kuźnie, kopalnie i fabryki, lżejsze od baniek mydlanych, jakby tknięte iskrą elektryczną skaczą i przeskakują z rąk do rąk na giełdzie, owej świątyni mej boskiej.
Beze mnie nic się nie zaczyna i nic się nie kończy w krajach, nad którymi giełda panuje. Ja pracę użyźniam, ja oddaję niezwalczone siły przyrody człowiekowi do usług i wkładam mu do rąk silną dźwignię nagromadzonej nauki.
Ja wplątuję społeczeństwa w złotą sieć handlu i przemysłu.
Człowiek, który nic nie posiada i który nie ma kapitału, obnażony, otoczony okrutnymi nieprzyjacioły, widzi przed sobą tylko męczarnie i śmierć.
Jeśli człowiek nie posiada kapitału, jeżeli jest silnym jak lew, to musi dźwigać tym większe ciężary dla innych, jeżeli zaś jest pracowitym jak mrówka, to musi podwójnie pracować, jeżeli znów jest niewstrzemięźliwym jak osioł, to mu zmniejszę pożywienie.
Czymże są nauki, cnoty, praca bez kapitału? Próżnością i wymysłem.
Nauka, pozbawiona łaski kapitału, prowadzi człowieka na manowce szaleństwa; cnota i praca bez kapitału wtrącają go w przepaść nędzy.
1.6. Ani nauka, ani cnota, ani praca nie są w stanie zadowolić umysłu człowieka. Ja jeden tylko, Kapitał, mogę nasycić jego chciwe i zgłodniałe żądze oraz namiętności.
- Ja się oddaję według mego widzimisię, a następnie odbieram samego siebie, nie zdając nikomu sprawy. Jam jest Wszechmocny, który rozkazuje żywym i umarłym.
II. Wybraniec kapitału
Człowiek, owa obmierzła masa ciała, przychodzi na świat nagim jak robak, a później, zamknięty w pudle jak lalka skacząca, gnije pod ziemią, gnojem swoim użyźniając trawę łąk.
A jednak ja wybieram ten wór gnoju i smrodu jako swego przedstawiciela, ja, który jestem bogiem Kapitału, ową najcudowniejszą rzeczą pod słońcem.
Ostrygi i ślimaki mają wartość przyrodzoną, kapitalista zaś na tyle tylko ma wartości, na ile jest moim wybrańcem, tyle tylko ma wartości, ile kapitał, którego jest przedstawicielem.
Ja wzbogacam przestępcę, pomimo jego zbrodni, ogałacam zaś sprawiedliwego, pomimo jego cnót. Wybieram, kogo mi się podoba.
Jeśli wybieram kapitalistę, to ani za jego rozum, ani za jego uczciwość, ani za jego piękność, ani za jego młodość. Jego głupota, występki, brzydota i zgrzybiałość świadczą tylko o mej niezmierzonej władzy.
Kapitalista, dlatego żem go wybrał, jest już przez to samo uosobieniem cnoty, piękności, geniuszu. Wszyscy znajdują jego głupotę dowcipną i wszyscy twierdzą, że jego geniusz nie wymaga wcale pedantycznej nauki, poeci proszą go o natchnienie, artyści klęcząc słuchają jego krytyk jako wyroczni dobrego smaku. Kobiety w nim widzą idealnego donżuana, filozofowie nazywają cnotami jego przywary; ekonomiści objawiają, iż jego próżniactwo jest motorem społeczeństwa.
Trzoda najemników pracuje na kapitalistę, który je, pije, kocha się, a później wypoczywa po tej różnorodnej pracy brzucha i odwrotnej mu części ciała.
Kapitalista nie pracuje ani ręką, ani głową.
Ma on bydło męskie i żeńskie dla uprawy roli, kucia metalów i tkania jedwabiu; ma on dyrektorów i kontrametrów [2] dla zarządzania warsztatami, ma on uczonych na to, by kręcili sobie zań głowy. Kapitalista poświęca się chyba pracy w wychodku, albowiem je i pije, by produkować gnój.
Ja tuczę wybrańca ciągłym dostatkiem, bo czyż jest co na ziemi piękniejszego i idealniejszego jak jeść, pić, hulać i weselić się? Reszta to tylko próżność i suszenie sobie mózgu.
Ja osładzam gorycze i odwracam wszelkie troski, by uczynić wybrańcowi życie miłym.
Każdy zmysł, jak wzrok, powonienie, smak, słuch, miłość itd. mają swe organy, ja nic nie odmawiam oczom, ustom i innym organom mego wybrańca.
Cnota ma dwojaką postać; cnota kapitalisty polega na dogadzaniu sobie, cnota zaś najemnika – na odmawianiu sobie.
Kapitalista bierze na ziemi wszystko, co mu się podoba, bo on jest panem; jeśli znudzą go kobiety, to pobudza swe zmysły małymi dziewczątkami.
Kapitalista jest prawem; prawnicy układają kodeks pod jego dyktandem. Filozofowie zaś stosują moralność do jego zwyczajów. Uczynki kapitalisty są zawsze sprawiedliwe i dobre; każdy zaś czyn przeciwny jego interesom uważany jest za zbrodnię i będzie karany.
Ja chowam dla wybrańców szczęście, wyłączne, nieznane najemnikom. Zbierać zyski – oto szczyt rozkoszy. Mąż-wybraniec, zagarniający zyski, umie się godzić z losem, gdy traci żonę, matkę, dzieci, honor, psa i konia swego; ale za to nie mieć zysków jest tak niepowetowaną klęską, po której kapitalista jest nieutulonym w żalu.
III. Obowiązki kapitalisty
Wielu jest wezwanych, lecz mało wybranych. Ja co dzień zmniejszam liczbę owych wybranych.
Ja się oddaję kapitalistom i dzielę się między nich; każdy wybraniec dostaje w depozyt cząstkę jedynego kapitału. Używać tego kapitału można tylko pod warunkiem powiększania go, mnożenia go. Kapitał usuwa się z rąk tego, który nie spełnia jego rozkazów.
Ja wybieram kapitalistę dla wydobywania wartości dodatkowej. Zbierać zyski jest jego powołaniem.
By mieć wolne ręce w pogoni za zyskami, kapitalista rwie wszelkie węzły przyjaźni i miłości, on nie zna ani przyjaciela, ani brata, ani matki, ani żony, ani dzieci, jeżeli tylko idzie o zdobycie zysków.
Kapitalista wznosi się ponad wszelkie granice, które zakreślone są śmiertelnikom w postaci ojczyzny lub partii. Zanim kapitalista jest Polakiem lub Rosjaninem, Francuzem lub Prusakiem, Anglikiem lub Irlandczykiem, białym lub Murzynem, jest on już przede wszystkim wyzyskiwaczem. Dopiero jako rzecz dodatkowa jest on monarchistą lub republikaninem, zacofańcem lub radykałem, katolikiem lub bezbożnym. Złoto ma barwę, ale wobec złota przekonania kapitalistów są bezbarwne.
Kapitalista z równym spokojem zagarnia złoto zwilżone łzami, zbroczone krwią lub skalane błotem.
Kapitalista nic poddaje się zwykłym przesądom. Przy fabrykacji nie chodzi mu o dostarczenie dobrego towaru, jeno o zyski, które mu ten lub ów towar przynosi. On nie zakłada stowarzyszeń finansowych, by rozdawać dywidendy (procenty od akcji), jeno by zagarnąć kapitały akcjonariuszy, albowiem małe kapitały należą do wielkich, nad którymi znów są jeszcze większe kapitały czyhające na nie, by je pochłonąć. Takim jest prawo Kapitału.
Podnosząc człowieka do godności kapitalisty, ja mu powierzam część mej wszechwładzy nad światem.
Kapitalista powinien mówić: jam jest społeczeństwem; moje gusty i namiętności – to moralność; mój interes jest prawem.
Jeśli choć jeden kapitalista szwankuje na swych interesach, całe społeczeństwo cierpi wtedy, gdyż niemożność powiększania kapitału jest najgorszym złem, nieszczęściem, na które nie masz lekarstwa.
Kapitalista każe wytwarzać, lecz sam nie wytwarza; każe pracować, lecz sam nie pracuje. Wzbronionymi są dlań wszelkie zajęcia ręczne lub przemysłowe, bo by go one oderwały od jego świętego powołania, od zbierania zysków.
Kapitalistę mało obchodzą nawet rozprawy jego uczonych i ekonomistów. On nie rozmyśla ani o początku, ani o końcu świata, idzie mu tylko o ciągnięcie zysków.
On pozostawia uczonym rozprawiać o filozofii wszechrzeczy, o takim lub owakim biciu monety, a zajęty jest tylko zagarnianiem pieniędzy złotych i srebrnych, ile się tylko da.
On pozostawia uczonym badanie zjawisk przyrody, wynalazcom – zastosowania sił przyrody do przemysłu; ale co jest jego zajęciem, to oto przyswoić sobie te wynalazki, skoro widzi możność wyzyskania ich.
Kapitalista nie suszy sobie mózgu nad tym, by się dowiedzieć o tożsamości piękna i dobra, ale za to karmi się smacznymi potrawami bez względu na to, jakim jest ich wygląd.
Kapitalista przyklaskuje pięknym słowom o wiecznych prawdach, ale jednocześnie zbiera pieniądze na codziennych oszustwach.
Kapitalista nie rozmyśla nad istotą cnoty, sumienia i miłości, lecz zyskuje na ich sprzedaży i kupnie.
Kapitalista nie rozprawia o wartości swobody, ale sam przyswaja sobie wszelkie wolności, zostawiając robotnikom tylko czcze słowo.
Kapitalista nie rozwodzi się nad tym, czy siła przed prawem, czy prawo przed siłą ma ustąpić, bo on dobrze wie o tym, że ten tylko ma prawo, kto posiada kapitał.
Kapitalista nie jest ani za powszechnym głosowaniem, ani przeciw niemu, ani za ograniczeniem prawa głosowania, ani przeciw niemu; on jest to za tym, to za owym, bo albo kupuje wyborców, albo oszukuje ich. Gdyby zaś miał wybierać, to gotów jest wybrać powszechne głosowanie, spodziewając się wtedy oszukać wyborców, co jest tańszą spekulacją, niż ich kupić. Zresztą, jeśli kapitalista kupuje wyborców tam, gdzie jest cenzus (ograniczone prawo głosowania), to potrafi on zawsze kupić i samych posłów.
Kapitalista nie wdaje się w czcze rozprawy o wolnym handlu lub o cłach opiekuńczych; jest on na przemian wolnohandlowcem lub za cłami, stosownie do potrzeb chwilowych jego spekulacyjek w handlu i przemyśle.
Kapitalista nie ma żadnych zasad; on tak dalece może się obejść bez zasad, że nie stawia sobie za regułę nawet to, by nie mieć zasad.
Kapitalista jest w mym ręku biczem żelaznym, którym poganiam krnąbrną trzodę najemników.
Kapitalista tłumi w swym sercu wszelkie uczucia ludzkie; on jest bez litości i z bliźnim swoim obchodzi się gorzej jak z bydłem. W mężczyznach, kobietach i dzieciach widzi on tylko maszyny, z których można ciągnąć zyski. Serce swe pokrywa pancerzem, by ono nie biło, widząc nędzę najemników i słysząc ich krzyki rozpaczy i boleści.
Jak prasa hydrauliczna, spadająca powoli i niechybnie, druzgocze owoc i wyciska z niego wszystkie soki, tak kapitalista niszczy najemnika i wysysa zeń wszelką siłę roboczą zawartą w jego mięśniach i nerwach. Każda kropla potu tym sposobem zdobyta zamienia się w kapitał. A gdy najemnik zużyty i wyczerpany nie jest już więcej w stanie wydawać ze siebie nadwartości pod naciskiem pracy dodatkowej, kapitalista wyrzuca go na bruk jak resztki i śmiecie kuchenne.
Kapitalista, który oszczędza najemnika, zdradza mnie, boga-Kapitał i siebie.
Kapitalista zamienia mężczyznę, kobietę i dziecię w towar, by ci, co nie posiadają ani łoju, ani wełny, ani żadnego innego towaru, mieli choć cośkolwiek do sprzedania jako to: siłę mięśni, rozum i sumienie. Człowiek musi się przede wszystkim stać towarem, by móc się przeistoczyć w kapitał.
Jam jest Kapitał, pan świata; kapitalista jest mym przedstawicielem. Przed nim wszyscy ludzie są równi, wszyscy jednakowo poddani jego wyzyskowi. Robotnik, który sprzedaje swą siłę roboczą, inżynier, który sprzedaje swój rozum, kasjer sprzedający swą uczciwość, poseł sejmowy sprzedający swe sumienie, nierządnica wynajmująca swe ciało, wszyscy oni są najemnikami, których kapitalista wyzyskuje.
Kapitalista udoskonala najemnika, zmusza do odradzania jego siły roboczej za pomocą nędznej i sfałszowanej strawy, by potem ta sama siła robocza była taniej nabytą. Kapitalista zmusza robotnika do ascetyzmu anachorety [3], do cierpliwości osła i pracowitości wołu.
Najemnik jest własnością kapitalisty, jego bydłem, jego dobrem, jego rzeczą. W warsztacie, w którym się nie zwraca uwagi ani na wschód słońca, ani na początek nocy, setki czujnych źrenic pilnują robotnika, by tenże nie odrywał się od pracy swej ani słowem, ani uchem.
Czas najemnika to pieniądz, każda chwila stracona przezeń jest kradzieżą.
Ucisk kapitalisty jak cień prześladuje robotnika aż do jego nory, bo robotnik nie powinien zajmować swej głowy myślą i mową socjalistyczną; nie powinien on również nużyć swego ciała zabawą. Wracając z warsztatu, robotnik powinien iść wprost do domu, posilić się i położyć się spać, by nazajutrz przynieść swemu panu ciało wypoczęte i gotowe do pracy, a umysł pełen pokory.
Kapitalista nie przyznaje najemnikowi żadnego prawa, nawet prawa do niewoli, czyli prawa do pracy.
Pozbawiając najemnika oświaty i nauki fachowej, kapitał oddaje te zdolności maszynom, które się nie buntują.
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Przedświt” (nr 6-8, 1885 r.). Następnie został wznowiony w antologii „Początki marksistowskiej myśli ekonomicznej w Polsce. Wybór publicystyki z lat 1880-1885”, PWN, Warszawa 1957. Przedruk za tym ostatnim źródłem, poprawiono pisownię według obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst przygotował i opatrzył przypisami Wojciech Goslar. Jako grafikę wykorzystano rysunek satyryczny pt. „Jak wyglądają po wypłacie robotnik i fabrykant” z pisma „Cięgi” z roku 1899.
Witrolej – stężony kwas siarkowy.
Podmajstrzych.
Anachoreta – dawn. pustelnik.
- Kategorie:
- Publicystyka
- Religia i etyka
- Teksty
- Teoria