Stanisław Posner
Dzieje Andrzeja Struga
[1926]
I
Andrzej Strug pochodzi ze wsi, ze szlacheckiego domu. Gimnazjum kończył w Lublinie, a następnie wstąpił do Instytutu Agronomicznego w Puławach. Był to czas, kiedy młodzież nasza, o ile była coś warta – była socjalistyczna. Także w Puławach, socjalizm studencki, szlachetny i kulturalny, znajdował swój wyraz w oświacie ludowej, w propagandzie rewolucyjnej PPS pod hasłami oświaty prowadzonej. Zanim Tadeusz Gałecki między lud się dostał, znalazł się w cytadeli warszawskiej i z cytadeli po długich, długich rekolekcjach udał się w podróż prawie polarną do Archangielska. W lodach hiperborejskich więziony w ciągu lat trzech, wrócił do Warszawy 1900 roku i stanął u warsztatu partyjnej, konspiracyjnej roboty. Po roku ożenił się z zacną, szlachetną i piękną Honoratą Rechniewską (kuzynką nieodżałowanego proletariatczyka Tadeusza Rechniewskiego) i powędrował do Kaaby literatury i konspiracji, do Krakowa. Chciał pisać. Musiał pisać. Granat talentu dojrzewał w ciężkich warunkach warszawskiego życia, życia bezdomnego, ściganego przez szpiegów carskich konspiratora, Pękać zaczynała skórka, szkarłatną nalana posoką, i trzeba było szukać schronienia, aby nie zmarnować owocu...W tym czasie powstało „Ogniwo”, Strug-Gałecki był już podówczas autorem nagrodzonego na konkursie szkicu o Stefanie Żeromskim i był partyjnikiem. Dwa tytuły dla założycieli „Ogniwa”, aby musiał znaleźć się u ich warsztatu. Zaczął pisać powoli, z namysłem. Jeżeli mnie pamięć nie myli, pierwszy artykuł, drukowany w „Ogniwie”, dotyczył „Popiołów”. Artykuł doskonały, zwięzły, entuzjastyczny. Przychodziły inne. Aż przyszła... Rewolucja. Korespondowaliśmy ze sobą stale. W 1905 roku spotkaliśmy się w Krakowie. Na jesieni wyjechałem do Warszawy.
Zaraz po mnie, w kilka dni, a może nazajutrz po mnie przyjechał do Warszawy Tadeusz Gałecki wraz z żoną i od razu wrócił do szeregów, z których wytrąciła go była na chwilę tęsknota do czystej literatury. W „Chimerze” wspomina, jak go z jakiegoś endeckiego wiecu wyprosili na ulicę. Znalazł się tam, nie jako słuchacz tylko i widz: pragnął, oczywiście, mówić, oświecać, prostować. Wyproszono go za drzwi, uroczyście a stanowczo... Był podówczas wielki urodzaj na wiece propagandystyczne, wiece protestacyjne. Wszystkie sale miejskie, wszystkie większe fabryki, place, ulice bywały zajmowane przez tłumy wiecujące. Strajk powszechny wziął miasto w swoje posiadanie. Koleje stały. Gazety nie wychodziły. Nie było innego sposobu porozumiewania się, jak tylko na wiecu. Społeczeństwo odwykło od mówienia publicznie po polsku. Ćwiczyło się, a jednocześnie działało politycznie. Hasło sądów polskich, hasło polskiej gminy wiejskiej, hasło polskiej szkoły tu wzięły swój początek.
Strug utonął w partyjnej robocie. Z ramienia partii został redaktorem „Gazety Ludowej”. Oto po co rodził się na wsi w domu wielmożnego pana Gałeckiego. Oto po co był na studiach rolniczych w Puławach. Oto dlaczego zajmował się oświatą ludową i za nią chrzest swój otrzymał z wody Morza Białego...
Pisał gazetę swoją od pierwszej litery do ostatniej. Nigdy więcej „Gazeta Ludowa” nie miała tak literackiego redaktora i tak utalentowanego literacko pisarza. Dziwiłem się nieraz, że tych artykułów swoich nie wydał w późniejszych latach w oddzielnej książce. Zachwycaliśmy się artykułami tymi na zebraniach partyjnych, przede wszystkim na posiedzeniach Wydziału Wiejskiego PPS, do którego należałem i ja, należał i sympatyczny, przedziwnie cichy i dobry, inżynier Ciszewski.
Robota pisarska zabierała wiele czasu, ale nie absorbowała całkowicie. Trzeba było – czynu. I zaczęliśmy wczesną wiosną 1906 r. przygotowywać pierwszy strajk robotników rolnych Kongresówki.
Przystępowaliśmy do pracy – z metodą. Nasamprzód trzeba było wiedzieć, ile też zarabia robotnik rolny. Pierwsza ta ankieta, przez PPS przeprowadzona, objęła kraj cały. Ujawniła olbrzymie różnice. Parobek otrzymywał podówczas 30 rubli w Ciechanowskiem, zaś tylko dziesięć (!) w Kieleckiem. W Ciechanowskiem ordynaria była dwa razy większa niż pod Krakowem. Przygotowaliśmy odezwy do robotników rolnych, do rządców, do dzierżawców, do właścicieli ziemskich. Ostrzegaliśmy tych ostatnich w odezwach, rozesłanych imiennie do wszystkich stowarzyszonych w Towarzystwie Kredytowym Ziemskim dziedziców, zapowiadając strajk robotników rolnych. Nawoływaliśmy do spokoju i staraliśmy się wytłumaczyć, że strajk jest naturalną formą walki klasowej. Ostrzegaliśmy przed wzywaniem policji i wojska. Zapowiadaliśmy represję, o ile miałaby być użyta broń palna przeciwko robotnikom. Odezw tych rozeszło się dziewięć tysięcy. Urządziliśmy wspólnie ze Strugiem szkołę propagandy wiejskiej i uczyliśmy agitatorów: inteligencję partyjną, studentów, co światlejszych a ze wsi pochodzących robotników. W kilku konspiracyjnych mieszkaniach na Pradze szkoła wiejska była czynna po sześć godzin dziennie. Nauczyciele i słuchacze pełni byli entuzjazmu. Wykładaliśmy w granicach wiedzy i doświadczenia życiowego o walce społecznej na wsi.
Strajk „udał się”. Przede wszystkim nie było przelewu krwi. W trzynastu tylko wypadkach właściciele czy ich rządcy odwołali się do pomocy policji i wojska. Wszyscy pouciekali za granicę albo kryli się w cieniu.
Strug przeżył wszystkie etapy rozwijającej się i upadającej rewolucji. Przeżył trzy zjazdy partyjne: jeden w lutym we Lwowie, drugi w czerwcu, trzeci w listopadzie 1906 r. Nie pamiętam, czy był na nich obecny. Ale przeżywał je głęboko. Jego artystyczna dusza wchłaniała wszystkie momenty podniesień i załamań. Po Jakubowej drabinie – jak głosi Pismo – w kłótni z Aniołem – wstępował ku Niebiosom zwycięstwa i cofał się ku Niewoli, jaką była rzeczywistość. Jakub biblijny miał wedle legendy, okuleć w tych walkach. Strug dojrzał i wyniósł z tego zmagania – kilka książek, które miały o jego sławie stanowić.
Gdy władze partyjne wyjeżdżały na kongres wiedeński – kongres, który miał tragicznie, bo rozłamowo na partii losach zaważyć, pozostawiliśmy go w Warszawie jako zastępcę (jednego z dwóch) Centralnego Komitetu Robotniczego.
Potem przyszły dni ciężkiej próby: prowokatorzy, areszty, więzienia, zesłania, katorga.
Strug znalazł się w więzieniu. Siedział w ratuszu, potem w Brześciu. Zesłanie do Wiatki udało się dzisiejszemu dyplomacie, podówczas szefowi, jakże zasłużonemu, adwokatury politycznej Stanisławowi Patkowi – zamienić na ,,przymusowy” wyjazd zagranicę aż do końca stanu wojennego w Kongresówce. Strug wyjechał do Zakopanego, a później do Paryża.
Spotkaliśmy się znowu i na długie lata tułactwa w dzielnicy łacińskiej Paryża. Był to czas, jaki znała pierwsza emigracja polska po roku 1831. Tylu nas było, że można było wcale po francusku nie rozmawiać. Schodziliśmy się. Sekcja PPS była czynna. Strug milczał raczej. Przeżywał dni minione. I z tego procesu przeżywania zaczęły się rodzić książki. Śród tych książek były arcydzieła. Był dotychczas dla nas – kochanym i zacnym towarzyszem. Wyrastał na wielkiego pisarza.
II
Strug-literat napisał długi szereg tomów. Dziś będzie ich cała półka w bibliotece. Grubsze i cieńsze, różnych formatów, u różnych nakładców wydawane, rozeszły się po społeczeństwie, wcieliły się w ogólny dorobek kulturalny narodu, nie tylko pokolenia, do którego autor należy, nie tylko klasy, której życie swoje poświęcił. W tym sznurze żurawi literackich, przesuwających się od lat dwudziestu po widnokręgu literatury polskiej, są rzeczy pierwszorzędnej wartości, są i inne, z których autor nie był zadowolony. Wszystkie odegrały rolę swoją, rolę historyczną. Stawały w poprzek płynącej fali życia i chwytały żywą wodę chwili. Po latach, historyk (nie literatury, ale kultury polskiej, po prostu historyk Polski) będzie szukał w tych arcydziełach Struga odpowiedzi na pytanie: „Kto to był Polak, tęskniący do wolności i wykuwający tę wolność polską w twardym kamieniu niewoli”.Opisywał Żeromski Hamletów polskich, bohaterów Łżawca i okolic, opisywał Judymów, chwytających, niby Winkelridy polskie, tysiące mieczów wrażych i dziurawiących nimi jelita swoje; albo „Siłaczki”, ginące powoli w grząskim błocie prowincjonalnej nocy bez świateł. Smutek, rznięty w krysztale Niedoli! Modliliśmy się do tych Winkelridów, „Siłaczki” wydawały się kariatydami męczeństwa. Przecudne szkło pisarza wyolbrzymiało kształty tych postaci. Stawali na koturnach przed narodem i mówili „pójdź za mną”.
Bohaterowie Struga wychodzą z szeregu i do szeregu powrócą. Jest to zgoła nowy typ Polaka. Typ socjalisty-bojowca. Typ Mściciela, który uczyni, co powinien i wróci na swoje miejsce w szerokiej orbicie społeczeństwa polskiego. Dla Struga demokracja nie jest figurą literacką. Jest to kategoria myślenia, odruch krwi. Z dobrotliwym uśmiechem, który przypomina Bolesława Prusa, przygląda się, jak idea, wielka Idea Zmartwychwstania mobilizuje społeczność polską, jak z szeregów ludu pracującego wychodzą na szańce Wolności jeden po drugim robotnik, parobek, student „robią swoje” i jeżeli nie zginą, wracają. Są to rycerze, ale nie cierpiętnicy. Oni nie mają nic z bohaterów 31 roku. Mają wiarę, prostą, szczerą wiarę,
Polska musi być, tak jak musi być maszyna, którą składamy. Trzeba tysiąc zrobić kółek i tysiąc założyć muterek. Trzeba dzień i noc borykać się z twardym metalem, ze złym drzewem, z brakiem paliwa, ze starym majstrem, któremu się nie spieszy, z dewotem, który woła na pacierz, aż maszyna stanie. Umiemy przecie złożyć pług i kosiarkę i samą nawet lokomotywę. Będzie Polska! Musi być Polska. Nikt się strzelać nie uczył. W żadnym wojsku nie byli. Zdobyli skądś „spluwy” i nagle – wojsko. Musztra, Piątki. Wydział bojowy.
Truteń co dnia czyta w swoim „Kurierku”: zginął Margrafski, zginął taki czy owaki, o mały włos nie zginął sam Skałłon. Rycerze nie znają rozpaczy. Uśmiechają się. Przy tym żyją. Po prostu żyją. Jedzą, piją, jak wszyscy. Kochają się w dziewczynach, jak wszyscy zdrowi i młodzi ludzie. Truteń nasamprzód oburza się: „Łotry! władzy nie szanują! zgubią ten kraj! pewnie opłaceni są przez wrogów!”. Truteń jednak poddaje się urokowi odwagi. Po kilku miesiącach mówi już: „morowe chłopy”! i szuka takich, co by o nich coś bliższego powiedzieć mogli. Truteń wreszcie ucicha. Chowa się pod łóżkiem. Słyszy o represjach, o więzieniach. „Nie mówiłem – woła! nie ostrzegałem”? Łajdaki. Słuchać nie chcieli. Biedny kraj”.
Strug widział tych „morowców” na własne oczy. Opowiadali mu o sobie. Spowiadali się przed nim. Byli mu nie obiektem literackiego eksperymentu, ale – braćmi. I stąd powstała nie tragedia z różnymi Nikami Wyspiańskiego, nie „Róża” Żeromskiego, jeno epopeja, epos „Ludzi Podziemnych”.
Przyszła wojna. I Strug poszedł szukać braci swoich, tych samych „Ludzi Podziemnych” na ziemi, w pochodzie do wolnej Polski. Strug-partyjnik, Strug-literat – staje się legionistą. Rok na froncie. Szpital. Rekonwalescencja. Inwalidztwo. I znowu jesteśmy świadkami tego samego procesu: z braćmi w szeregu, na froncie, a potem: „Odznaka za wierną służbę”. „Mogiła Nieznanego Żołnierza”. My współcześni przeżywaliśmy te powieści jako rozdziały z dziejów nie tyle żywota, ile duszy naszej. Historyk zapatrzy się w te postaci: oto tacy oni byli, nie ci w wieńcach, w kaskach szczerozłotych, rozkazodawcy, ale tłum tych, co naprawdę dzieje tworzą!...
Towarzysze, dla których słowa te kreślę – czytacie Struga? W każdej bibliotece partyjnej – w związku zawodowym, w komitecie okręgowym, w TUR-ze powinien być komplet jego dzieł w stałym i ciągłym czytaniu. Nie przerzucać kartkę po kartce, aby wreszcie dowiedzieć się, kto za kogo wyszedł za mąż i kto życie zakończył. To raczej drugorzędne są dla Struga i dla poznania Struga sprawy. Ale czytać, aby wniknąć w myśl Struga. Zanurzyć duszę w strumieniu jego niczym niezacienionego optymizmu, dobrej woli, wiary w człowieka, w jego trud, w jego wolność, w zwycięstwo kielni i młota nad naturą i bezpłodnym pieniądzem. Próbujcie wypisać z książek Struga aforyzmy. Gdy je zbierzecie – wtedy dopiero poznacie filozofię pisarza, jego etykę i estetykę. Wtedy zrozumiecie, że to brat wasz, przyjaciel, że to pisarz wasz, który nie tylko dla was, ale i za was myśli, czuje i podnosi was. W Uniwersytecie Robotniczym powinno być w tym roku wiele odczytów o twórczości Struga.
Boy, wesoły Boy, opowiada o ciężkiej doli jubilata, któremu przez trzy godziny każdy dureń ,,ty” mówić ma prawo... Nie chcę być takim „durniem”. Nic się nie skończyło w życiu Struga. Nic się nie przerwało. Jego droga „od miesiąca Poezji złota” – płynie, jak płynęła przed laty dwudziestu. Będzie nam długo jeszcze żył, i pisał, i tworzył. Będzie nas braterskim uściskiem obejmował. Opowie dzieje swojego pokolenia do końca. Przyjdzie czas, kiedy i on będzie jubilatem, starcem czcigodnym. Jubileusz to tylko krótki odpoczynek, Odwróciliśmy oczy od drogi, która przed nami płynie, spojrzeliśmy za siebie, Rzucamy się sobie na chwilę w ramiona. Czyniliśmy to tyle razy w życiu, w tylu okazjach, w tylu, jak dawniej mówiono, „potrzebach”. Komu w drogę, temu czas! Żyj nam dalej, towarzyszu. Pisz nam dalej – twórz nam dalej – czuwaj nad nami – unoś w górę serca nasze – Andrzeju Strugu! Tyle masz ewangelicznych talentów. Z każdego po kolei będziesz odpowiadał PRZYJACIELU – ŻOŁNIERZU WOLNOŚCI, BRACIE!
Stanisław Posner
Warszawa, 18 listopada 1926 r.
Powyższy tekst stanowił przedmowę do jednego z wydań książki Andrzeja Struga „Ludzie podziemni”, Nakładem Księgarni Robotniczej, Warszawa 1927, od tamtej pory prawdopodobnie nie był wznawiany, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.