Władysław Fischler
Amerykańska partia socjalistyczna a religia
[1911]
Artykuł niniejszy tow. W. Fischlera stanowi przyczynek do polemiki, która toczy się obecnie wśród socjalistów polskich Stanów Zjednoczonych co do kwestii, czy i w jakim zakresie partia nasza występować powinna przeciwko klerykalizmowi. Pobudką do tej polemiki była uchwała Komitetu Wykonawczego Polskiej Sekcji Socjalistycznej Partii [USA], potępiająca ciągłe umieszczanie artykułów antyreligijnych w „Dzienniku Ludowym” [polskim piśmie socjalistycznym w USA]. Redakcja „Dziennika Ludowego” polemizowała z tą uchwałą. „Przedświt” chętnie będzie pomieszczał głosy towarzyszy, którzy by chcieli wypowiedzieć się w tej sprawie.
Partia socjalistyczna w Stanach Zjednoczonych, podobnie jak bratnie partie w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, tudzież w innych krajach, niejednokrotnie oświadczała na swoich walnych zjazdach, że religia jest sprawą prywatną. Na szpaltach niemieckiego dziennika socjalistycznego, wychodzącego w Nowym Jorku, toczy się od dłuższego czasu zażarta dyskusja na temat, co rozumieć należy pod takim oświadczeniem partyjnym i czy istotnie religia jest sprawą prywatną. Większość wyraża się, iż z Kościołem – który się przemienił w narzędzie polityki ku wyłącznemu dobru klasy panującej, i w narzędzie instytucji, której celem głównym wydaje się czuwanie nad ludem pracującym, żeby takowy jak najdłużej utrzymać w uległości i pokorze względem tej klasy – należy walczyć. Podobnie myśli redakcja zarówno „Dziennika Ludowego”, jak i organu Związku Socjalistów Polskich, „Robotnika Polskiego” w Nowym Jorku. I z tym może się zgodzić każdy socjalista. Bieda w tym atoli, że z dyskusji prowadzonej w dzienniku niemieckim wyłoniło się już żądanie wypowiedzenia stanowczej walki religii, której dziś uczą w kościołach, w ogóle. I że podobny ton odzywa się i ze szpalt wspomnianych obu polskich pism socjalistycznych. W pismach tych ukazywały się częstokroć artykuły, same przez się całkiem zgodne z prawdą tudzież z wymaganiami nowoczesnej nauki i bardzo interesujące, na temat znaczenia religii wszelkiej i wszelkich kościołów, lecz mające tę jedną wielką wadę, że nie zostały ogłoszone drukiem w organie postępowego mieszczaństwa i radykalniejszej inteligencji, jakim jest na przykład „Prawda” warszawska, albo Niemojewskiego „Myśl niepodległa”, ale w pismach reprezentujących partię głoszącą w swoich programach, że do spraw religijno-kościelnych mieszać się nie będzie, i że członkowie wstępujący do niej nie potrzebują mieć obawy, iż uczucia ich religijno-kościelne będą obrażone. I kto dzieje rozwoju amerykańskiej partii socjalistycznej poznał u źródła, i kto sam w boju stał, ten przyzna bez wahania, że owych setek tysięcy Amerykanów dziś za partią tą stojących, i którzy jedynie umożliwili takowej zwycięstwa na zachodzie Stanów, i którzy z nielicznymi wyjątkami ludźmi bezreligijnymi wcale nie są, a nawet przeważnie należą do tego i owego kościoła protestanckiego, nigdy by się nie było pozyskało, gdyby i organy partyjne, w angielskim wychodzące języku, podobne rzeczy były drukowały, jak nasze polskie tu w Ameryce.
Jest to prawdziwym szczęściem dla partii, że prasa socjalistyczna anglo-amerykańska istotnie po dziś dzień wiernie stoi przy oświadczeniu zjazdów partyjnych i ściśle wykonywa takowe. U tej prasy „religia jest sprawą prywatną” taktycznie, a nie jak u całej zdaje się prasy w cudzych wychodzącej tu językach, a oficjalnie reprezentującej ową partię, oświadczeniem, egzystującym tylko w teorii, na które bardzo mało zwraca się uwagi, i które się rzuca w kąt, ilekroć „wolnomyślność” redakcji świerzbi w palcach. Stąd tyle nieproporcjonalnie miejsca poświęca się w „Dzienniku Ludowym” chicagowskim awanturom parafialnym i tajemnicom proboszczowych sypialń, które nikogo świadomym potrzeb swojej klasy robotnikiem jeszcze nie zrobiły; stąd w „Robotniku Polskim”, skądinąd świetnie redagowanym od czasu objęciu redakcji przez Józefa Sawickiego, artykuły naukowe, doskonałe, lecz tak heretyckie, że przeciętny nasz polski chłop-robotnik w Ameryce, któremu wpadnie do ręki numer pisma z podobnym artykułem, przeżegna się trzy razy przed całym socjalizmem. A takich chłopów robociarzy mamy tu przeszło dwa i pół miliona. I dla nich „Dziennik Ludowy” i „Robotnik Polski” ma służyć za środek do pozyskania tej masy dla ruchu socjalistycznego. Czy służy do tej pory, niech odpowiedzą ci skromni, lecz bodaj czy nie najużyteczniejsi pracownicy, kolporterzy naszych gazet i książek socjalistycznych, którzy na tak olbrzymie trudności napotykają w pracy rozszerzania wpływów socjalistycznych między ludem, który albo wcale niczego nie czyta, albo jeśli co, to przeważnie prasę klerykalną. Niech zresztą odpowie na to pytanie każdy mówca tutejszy polski, któremu się zdawało, sądząc z min zgromadzonej publiczności, że już, już zdobył tylu a tylu dla partii, a który bardzo często, gdy powtórnie chce przemawiać na zgromadzeniu, w kilka dni po rozdaniu naszych organów – tak mało sobie robiących z oświadczenia, że „religia jest sprawą prywatną” – musi być rad, gdy jedna czwarta słuchaczy się zjawi. A stan tutejszych stowarzyszeń socjalistycznych polskich, aczkolwiek imponująco się przedstawia w porównaniu z tym, co mieliśmy dwadzieścia lat temu, tak jeszcze nieświetnie się prezentuje obok dziesięciu tysięcy przeszło członków w gniazdach sokolich, nie mówiąc już o 70 000 członków Związku Narodowego Polskiego, co też za tym przemawia, że „wolnomyślność” Niemojewskiego lub Feldmana dobrą jest rzeczą dla uczącej się młodzieży dojrzalszej, ale całkiem niewłaściwym środkiem w zastosowaniu dla działalności wśród tak ciemnej i sklerykalizowanej masy, jaką jest emigracja polsko-amerykańska. Naturalnie, że są i inne, niezależne od kierowników duchowych polskiego socjalizmu w Ameryce przyczyny, które się złożyły na trudności wciąż napotykane wśród rodaków naszych rozrzuconych w Ameryce w pracy zmierzającej do ich uświadomienia klasowego, lecz to pewnik, iż gdyby nasza polska socjalistyczna prasa takie np. zajęła stanowisko względem religii tudzież wybryków kościoła katolickiego, jak w swoim czasie warszawski „Robotnik”, albo i bodaj krakowski „Naprzód”, wtedy i rezultaty pracy włożonej na gruncie tutejszym, byłyby widoczniejsze.
Trudno zrozumieć, czemu ludzie, stojący na czele „Dziennika Ludowego”, którzy nigdy nie omieszkują podkreślać swój ortodoksyjny marksizm i którzy gwoli temu surowemu marksizmowi, wykładanemu metodą Róży Luksemburg, wszystko, co potrąca polskością, odsuwają na jak najdalszy plan, w kwestiach związanych z religią i kościołem katolickim stają się niegorszymi ideologami od czystej krwi wolnomyśliciela mieszczańskiego, takiego, co to wyczekuje zbawienia ludzkości od wymiecenia przesądów religijnych z umysłów. Czyżby istotnie kierownicy Polskiej Sekcji amerykańskiej partii socjalistycznej mieli oddawać się złudzeniu, że łatwiej pozyskać chłopa polskiego wyemigrowanego do Ameryki za pomocą ostrego zwalczania tego kościoła, z którym na obczyźnie silniej się czuje jeszcze związanym, niż w kraju ojczystym – niż przez liczenie się z tymi, niewyraźnymi może, ale rzeczywiście istniejącymi uczuciami, które składają się na to wszystko, co my tu ochrzciliśmy u naszego ogółu mianem patriotyzmu. Miejmy nadzieję, że w takie utopie socjaliści chicagowscy nie wierzą, a jeżeli wierzą i tą drogą kroczyć nadal zamierzają, to należy szczerze żałować syzyfowej pracy agitatorów z sekcji, a jeszcze gorzej tego biednego ludu, którego tłumne garnięcie się pod sztandary partii socjalistycznej w Stanach Zjednoczonych w najbliższej przyszłości byłoby rzeczą zapewnioną, gdyby się prawdziwie zastosować chciało naukową metodę Marksa w każdej dziedzinie działalności partyjnej, a więc i odnośnie do praktycznej agitacji wśród ludu katolickiego. Wszak jeśli sekcjoniści są takimi „zabitymi” marksistami, to powinno im też być wiadome, że nie przez antyreligijność dochodzi się do socjalizmu, lecz przeciwnie. Mogą być wyjątki, ale co do nas, obliczanie takie nigdy nie zawiedzie. Warto by, żeby i redaktor obecny „Robotnika Polskiego” czasami o tym sobie wspomniał i z programu pisma agitację za wolnomyślicielstwem usunął, o ile możności.
W przekonaniu piszącego, wydawnictwo „Bicza Bożego” w Chicago, pisemka antyreligijnego wydawanego przez tę samą spółkę, która zasłużyła się tak wielce przez utrzymanie „Dziennika Ludowego” jedynie z pomocą omal nadludzkiej ofiarności założycieli, było największym błędem, jaki socjaliści tutejsi do tej pory popełnili. A kiepski stan finansowy „Dziennika”, spowodowany trudnością zdobycia dlań abonentów wśród naszej emigracji, acz pismo wcale zręcznie jest redagowane – obok rozumie się innych przyczyn, bodaj czy nie najwięcej na rachunek „Bicza Bożego” zapisać wypada, kto nie chce być ślepym, mimo swój fanatyczny antyklerykalizm, przyzna temu twierdzeniu rację. Przecież nawet tak konsekwentny agitator wolnomyślicielstwa, jakim jest z sekcjonistów Kochanowicz, uczuł się zmuszonym stwierdzić po doświadczeniach nabytych podczas swojego objazdu agitacyjnego, że wolnomyślicielska robota wśród ogółu polskiego na ziemi amerykańskiej utrudnia czysto polityczną i robotniczą działalność tutejszej partii socjalistycznej. Pisał ongi o tym i Hipolit Głuski, obecny sekretarz i tłumacz sekcji. I prawdopodobnie to przekonanie podzielają i inni praktyczni działacze wśród sekcji, ale im ciężko otwarcie to wypowiedzieć. Zresztą gdyby dziś nawet zmieniono kierunek „Dziennika Ludowego” odnośnie do spraw kościelnych, to wielkie pytanie, czy ogół, który „Dziennik” poznał, dużo by miał do tej zmiany frontu zaufania. I czy uratowałoby się renomę „Dziennika” jako pisma skrajnie antykościelnego? Sprawa antyreligijności „Dziennika Ludowego” posiada zresztą i pewne tragikomiczne zabarwienie, skoro się zważy, iż jego redaktorzy mienią się być jedynymi prawdziwie dobrymi i prawomyślnymi członkami amerykańskiej Socialist Party, i że tej prawomyślności odmawiają członkom Związku Socjalistów Polskich. Jest to niezły dowcip, jeśli się zważy, jak ta amerykańska partia ściśle przestrzega, żeby jej organizacje unikały wszelkiej propagandy antykościelnej, oraz jeśli się przyzna, że „Robotnik Polski” w Nowym Jorku dopiero przed kilku miesiącami jeździć począł na koniku antyreligijnym, i że co do Związku Socjalistów Polskich, to zasada bierności w dziedzinie religijnej była zawsze wiernie utrzymywaną, odkąd Związek powstał – z górą lat dwadzieścia temu.
Czas, aby kierownicy obu tutejszych polskich organizacji socjalistycznych zechcieli pojąć, że szerzenie propagandy czysto wolnomyślicielskiej i antykościelnej, o ile nie jest wyłącznie odpieraniem zakusów klerykalizmu i Kościoła w dziedzinie walki klasowej, jaką toczyć musi proletariat, nie jest zadaniem prasy socjalistycznej, zwłaszcza polskiej, obliczonej na zdobycie dla programu społeczno-politycznego socjalistów kilku setek tysięcy ludzi. Pamiętać należy, że ludziom tym kościół katolicki w osobie księży, polskim przemawiających językiem, zastępuje tu w Ameryce i ojczyznę, i klub towarzyski, i karczmę, w której w Galicji spotykał się z przyjaciółmi, i szkołę, w której tam w ojczyźnie w polskim go uczono języku. Wobec tego faktu nic nie pomogą utyskiwania w stronę księży tutejszych zwracane. Wobec faktu zaś, iż te kilka setek tysięcy, z wyjątkiem kilkunastu tysięcy światlejszych robotników polskich z miast w kraju ojczystym pochodzących, to albo chłopi analfabeci, albo robociarze czytający, ale fanatyczni katolicy – obranie burżuazyjno-radykalnej agitacji wolnomyślicielskiej jako drogi do naszego tak złożonego ogółu prowadzącej, jest ciężkim grzechem politycznym. I za jego już dziś widoczne skutki odpowiadać musi każdy działacz socjalistyczny.
Polska socjalistyczna prasa w Ameryce niech się jeno zastosuje do uchwał swojej partii co do stosunku takowej względem religii i kościołów, a rychło spostrzeże, jak łacniej trafi do naszego ludu.
Władysław Fischler
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Przedświt”, organie Polskiej Partii Socjalistycznej (Frakcja Rewolucyjna), nr 11/1911, Kraków, listopad 1911 roku. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł.
Władysław Fischler (1865-1946) – urodzony na terenie dzisiejszej Bochni w rodzinie asymilującego się drobnego żydowskiego przedsiębiorcy. Jako dwudziestolatek zetknął się z polskim ruchem socjalistycznym, ale wkrótce wyemigrował, aby uniknąć służby wojskowej. Przebywał w Londynie, a następnie wyjechał do USA. Tam pracował jako urzędnik na kolei. Należał do liderów tworzącego się ruchu socjalistycznego wśród polskich robotników w USA. Współpracował z lewicowym pismem „Ognisko”, należał do założycieli organizacji Równość, a następnie współtworzył w roku 1890 polską sekcję w amerykańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej i był jej sekretarzem, a następnie wszedł w skład władz Związku Oddziałów Polskich przy tej partii. Był korespondentem socjalistycznego pisma „Przedświt”. Po utworzeniu Polskiej Partii Socjalistycznej i Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich nawiązał z nimi kontakt i został przedstawicielem ZZSP w USA. Współpracował z „Gazetą Robotniczą” wydawaną przez PPS w zaborze pruskim, z galicyjskim „Naprzodem” oraz PPS-owskim popularnonaukowym lewicowym pismem „Światło”. Wspierał ruch strajkowy górników w USA. Pod koniec 1902, po kilkumiesięcznym bezrobociu, otrzymał posadę urzędnika imigracyjnego USA w Kanadzie, w związku z czym musiał ograniczyć oficjalną aktywność organizacyjną w ruchu socjalistycznym. Pozostał korespondentem pism lewicowych w Polsce – „Trybuny” i „Przedświtu”, pod pseudonimem publikował także w chicagowskim „Dzienniku Ludowym”. Po rozłamie w PPS opowiedział się po stronie Frakcji Rewolucyjnej. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę ograniczył do minimum swój udział w ruchu socjalistycznym, sporadycznie tylko publikował w polskiej prasie lewicowej w USA.