Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Józef Bieniek

Święty z laickiego kalendarza [Adam Rysiewicz]

Wielu wychowanków II Liceum im. B. Chrobrego w Nowym Sączu z lat międzywojennych dorobiło się wysokich pozycji społecznych, tytułów, dyplomów i honorów. Ale ponad wszystkich wybił się maturzysta z 1936 r., Adam Rysiewicz. Wybił się nie tytułami i stopniami naukowymi - bo kula wroga położyła kres jego szansom w 26 roku życia - wybił się ogromem dokonań konspiracyjnych na skrajnie różnych płaszczyznach: polityczno-wojskowej i humanitarnej. Ale o tym trzeba od początku i po porządku.

Adam Rysiewicz urodził się 24 lutego 1918 r. w Wilczyskach-Jeżowie, koło Stróż. Ojciec, Mikołaj, oficer legionowy, aktywista ruchu ludowego, skoligacony ideowo z głośnym rodem działaczy chłopskich Wiatrów ze Stróż, poza prowadzeniem gospodarstwa rolnego w Wilczyskach - pełnił różne funkcje w samorządzie miasta Grybów, któremu nawet przez pewien czas burmistrzował. Matka, Eugenia z Krzysztoniów, pochodziła z chłopskiej rodziny w Ptaszkowej, gdzie dziadek Adama posiadał tartak.

Adam, chłopak o wybitnej inteligencji, bogaty w zasoby różnorakich talentów organizacyjnych - zaczął ujawniać zdolności przywódcze już w sądeckim liceum, gdzie w ciągu lat nauki pełnił funkcję wójta.

Po zdaniu matury w 1937 r. rozpoczął studia na Wydziale Prawa UJ. Tu zetknął się z ideologią Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) i rozpoczął działalność w Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej, a po jego zdelegalizowaniu - w Związku Niezależnej Młodzieży Akademickiej.

Tu zyskał pierwsze obelżywe wyzwisko: "Czerwony Ryś", którym obdarzyli go koledzy z uczelnianej endecji. I drugie, też przez nich ufundowane: "Żydowski Wujek". Występował bowiem ostro, choć z taktem i kulturą w obronie atakowanych przez narodowców studentów żydowskiego pochodzenia. "Czerwony Ryś" bowiem kochał ludzi wszystkich! Rasa, klasa, kolor skóry i wyznanie - nie miały dla niego najmniejszego znaczenia. I w stosunku do Żydów nie było żadnego "wujkowania", ale gorący sprzeciw serca otwartego na każdy objaw gwałtu, poniżenia i krzywdy. Wykazał to zresztą w heroicznym wymiarze w latach hitlerowskiej okupacji.

We wrześniu 1939 r. poszedł z frontem na wschód, aż po Lwów. Kilkutygodniowy pobyt w tym mieście, widok aresztowań, wywózek w nieznane, gwałtów i morderstw dokonywanych przez NKWD na czołówce inteligencji lwowskiej spowodowały w poglądach Rysiewicza generalny przewrót. Doznał szoku, bo młodemu, żarliwemu humaniście przez moment zdawało się, że istotnie komunizm w radzieckiej prezentacji spowoduje, iż świat przewróci się wreszcie na lewy bok i przyniesie ludzkości pełnię szczęścia. Już tu na ziemi. Uległ jednak "ciężkiemu poparzeniu duchowemu" i z sympatyka komunizmu stał się jego zdecydowanym wrogiem.

I wtedy to na ideowym sztandarze Rysiewicza, obok krwistej czerwieni, pojawił się drugi jego płat: niepokalana biel polskości!

Zaraz po powrocie do Krakowa, w listopadzie 1939 r. odszukał Rysiewicz grono byłych kolegów ze studiów i życia politycznego, tworząc wspólnie zalążki krakowskiej PPS w podziemiu. Wkrótce powstał konspiracyjny trzon Okręgowego Komitetu Robotniczego PPS (OKR-PPS), nad którym władzę objął, jeden z głównych jego twórców: Józef Cyrankiewicz.

Rysiewicz pracując w gestii Cyrankiewicza zaczął od organizowania przerzutu zagrożonych działaczy z czołowego aktywu PPS przez granicę czechosłowacką do Budapesztu. Głównie z terenów przyłączanych do Rzeszy. Drugą jego czynnością był udział w odtwarzaniu pepeesowskiej prasy. Już w grudniu 1939 r. ukazał się pierwszy numer popularnej przed wojną pepeesowskiej gazety "Naprzód", a w lutym 1940 r. odżyła równie kiedyś lubiana "Wolność". Z czasem kierownictwo obydwu pism przeszło w ręce Rysiewicza, noszącego wiele lewych nazwisk i jedno ulubione pseudo "Teodor".

Ale OKR-PPS nie mógł sterczeć samotnie na krakowskim stolcu: trzeba go było podeprzeć ogniwami terenowymi. Rysiewiczowi zlecono najtrudniejszy odcinek: powiaty województwa krakowskiego przyłączone do Rzeszy. Pracując w tych rejonach skupił główną uwagę na otwarty w czerwcu 1940 r. obóz koncentracyjny w Oświęcimiu. Powstała jego staraniem tzw. Sieć przyoświęcimska, której celem było niesienie pomocy ofiarom faszyzmu, cierpiącym za drutami obozu.

W kwietniu 1941 r. po aresztowaniu Cyrankiewicza w lokalu przy ul. Sławkowskiej 6 - Rysiewicz został ściągnięty do Krakowa i mianowany sekretarzem OKR-PPS, którą to funkcję pełnił do śmierci, w czerwcu 1944 r. Równocześnie obdarzony został stanowiskiem sekretarza Miejskiego Komitetu Robotniczego PPS w Krakowie.

W pojęciu obiegowym (ustalonym w latach ludowej władzy) funkcja partyjnego sekretarza polegała na siedzeniu za biurkiem i dyktowaniu uroczej sekretarce, z minimalnym nakryciem górnej części nóg - ważnych tekstów. U Rysiewicza sekretarstwo to było coś w rodzaju kapłaństwa, a raczej wędrownego misjonarstwa. Nie znał miłości kobiecej, nie miał czasu na zakładanie rodziny - bo wszystko co w nim żyło, rzucił na trzy konspiracyjne fronty: miłość Ojczyzny i płynąca z niej pasja działania polityczno-wojskowego oraz podniesiony do potęgi charyzmat: pomoc Żydom i więźniom Oświęcimia. Omówmy każdy z tych nurtów osobno.

Najaktywniejsza działalność polityczna Rysiewicza zaczyna się z momentem objęcia funkcji sekretarza Okręgowego i Miejskiego Komitetu Robotniczego PPS. To jego zasługa, że mimo tendencji rozłamowych i silnych nacisków ze strony komunistów - Rysiewicz pozostał wierny opcji prolondyńskiej i od września 1941 r. do tytułu PPS dołożył londyńską definicję: Wolność-Równość-Niepodległość (WRN).

Miał przed sobą i realizował konsekwentnie dwa zadania: rozbudowę ogniw politycznych PPS-WRN w Krakowie i w Okręgu, który równał się granicom dawnego województwa krakowskiego, sięgając w pewnych wypadkach aż po Katowice. Równocześnie, wspólnie z Komendantem Okręgu Krakowskiego Gwardii Ludowej PPS(GL-PPS) Marianem Bombą, ps. "Roman" tworzyli zalążki oddziałów zbrojnych GL w Krakowie i w Okręgu. Jeden z takich oddziałów, w sile 10 ludzi, wyruszył we wrześniu 1942 r. w rejon powiatu limanowskiego. Oddział ten, złożony z ludzi spalonych na terenie Krakowa, rozpoczął działalność partyzancką z bary startowej w majątku rodzinnym Rysiewiczów w Wilczyskach.

W samym Krakowie miejscowa grupa GL-PPS, pod dowództwem Bomby lub Rysiewicza wykonała kilkanaście akcji bojowych i dywersyjnych, z których do głośniejszych należy akcja na Arbeitsamt, przy ul. Lubelskiej 27. Wybuch podłożonej bomby zniszczył część budynku z działem kartotek z wykazami osób, które miały być wywiezione na roboty przymusowe w Niemczech.

W maju 1943 r., na ul. Brzozowej został aresztowany Komendant GL-PPS, Marian Bomba, ps. "Roman". Marian Bomba. Wyrwał się jednak z rąk oprawców i zbiegł, mimo że jedna z posłanych za nim kul raniła go w nogę. Bomba dostał się do powiatu limanowskiego i po wyleczeniu stanął na czele operującego w tamtym terenie oddziału GL-PPS.

Z chwilą ucieczki Bomby, za którym rozesłano listy gończe z kolosalną jak na owe czasy nagrodą za jego ujęcie, w sumie 100 tysięcy zł., Rysiewicz objął jego funkcję i kierował "wojskówką" PPS do marca 1944 r., kiedy to limanowski oddział osaczony 17 lutego 1944 r. na kwaterze u Dutki w Pasierbcu został rozbity, a Bomba znów wyszedł cało, wrócił do Krakowa i podjął dawną funkcję.

Działalność oddziału PPS, z okresu dowodzenia przez Bombę zahacza także o Sądecczyznę, gdzie gwardziści, działając na mocy wyroków Cywilnego Sądu Specjalnego (CSS) i w gestii Kierownictwa Walki Cywilnej - zlikwidowali agentów gestapo i kolaborantów: Józefa Gottfrieda w Tęgoborzu i Józefa Smolenia w Łososinie Dolnej oraz dokonali nieudanego zamachu na adwokata Józefa Janiaka w Nowym Sączu.

Po śmierci Rysiewicza, latem 1944 r., oddziały PPS zostały skoncentrowane w ramach Organizacji Wojskowej Pogotowia Polskich Socjalistów i pod nazwą "Socjalistyczny Batalion Śmierci im. Teodora" przerzucone w rejon Babiej Góry, gdzie prowadziły działalność bojową do grudnia 1944 r.

W działaniach tych brała udział sądecka grupa GL-PPS, zorganizowana przez aktualnego sekretarza PKR i Komendanta GL - Franciszka Krzyżaka, ps. "Karol". Oddział ten w sile 20 osób wyruszył w lipcu 1944 r. z bary postojowej w Ptaszkowej na partyzancki front. Dowodził nim Stanisław Piętak, ps. "Pirat", a w czołówce znalazło się kilku Sądeczan, między innymi Zbigniew Kmieć, Mieczysław Owca i Jan Olesiak. W walce koło Izdebnika zginął żołnierz oddziału, Stanisław Przychodzki z Mogilna.

I jeszcze kilka słów na temat wojskowej części PPS-WRN. Do końca 1943 r. istniały dwa ugrupowania walczącego z bronią w ręku podziemia: Gwardia Ludowa PPS i Gwardia Ludowa PPR. Między nimi istniał ostry podział ideologiczny: pepeesiaki należeli do koalicji rządowej, wojskiem PPR rządziła Moskwa. Obydwie Gwardie miały pewne osiągnięcia bojowe, przy czym powojenna prasa i literatura rozdmuchała drobne wyczyny pepeerowskiej Gwardii do wymiarów kosmicznych, pomijając lub pomniejszając działalność Gwardii PPS. Dopiero w 1944 r. PPR przyjęła dla swego wojska nazwę: Armia Ludowa.

Ale zamęt został: wiele akcji PPS poszło na konto PPR i właściwie do dnia dzisiejszego nie zna społeczeństwo konkretnych danych na ten temat. Wynikłe stąd nieporozumienia znalazły miejsce także i w Nowym Sączu - w zmianie nazwy ulicy. Do niedawna uliczka biegnąca od Lwowskiej, koło cmentarza w Gołąbkowicach, do Kasprzaka, nosiła nazwę Gwardii Ludowej. Nadały ją kiedyś "czerwone" władze miasta. Oczywiście na cześć gwardii pepeerowskiej. W 1991 r. zapalczywi zmieniacze, też niezorientowani w historycznych niuansach - nadali uliczce nową nazwę: płka Władysława Beliny Prażmowskiego.

Sama nazwa bez zastrzeżeń: któż nie słyszał o Belinie? Legionista, piłsudczyk, dowódca legionowej konnicy, bohater stu walk i stu piosenek, jakie na Jego cześć powstały w latach 1914-1918! Tylko dlaczego piękną postać wyrzucono na margines miasta?

A poza tym żołnierze sądeckiej GL też czują się obrażeni. Nie byli to bowiem "socjaliści" zerkający potulnym okiem w stronę Moskwy. To byli POLACY! Im branie udziału w pochodach pierwszomajowych i pokrzykiwanie na sanację nie przeszkadzało wybudować kościół kolejowy i zorganizować najbardziej zwartą, światłą i solidną wspólnotę parafialną w Nowym Sączu.

Przejdźmy z kolei na drugi front Rysiewiczowej operatywności: pomocy Żydom. Sprawą tą zainteresował się Rysiewicz już w 1940 r., zaraz po utworzeniu otoczonego ścisłymi granicami getta. Były to w początkowym okresie akcje "na żywioł", samorzutne i sporadyczne, polegające na organizowaniu ucieczek z getta oraz opiece nad losem zbiegów, w sensie wyszukiwania kryjówek i dostarczania kompletu dokumentów osobistych, bez których życie w Generalnej Guberni było niemożliwe. Szefem akcji był w tym czasie Cyrankiewicz, w którego gestii pracowały komórki legalizacyjne PPS, zdolne fabrykować wszelkie gatunki dokumentów, zaświadczenia, zezwolenia itp.

Założony z inicjatywy Rysiewicza Komitet Pomocy Żydom rozrósł się z czasem w instytucję i w marcu 1943 r. rozpoczął szeroko zakrojoną działalność, pod nazwą Rada Pomocy Żydom (RPŻ), kryptonim "Żegota".

"Żegota" miała charakter koalicyjny: w jej skład wchodziło sześć osób: przewodniczący- mgr Stanisław Wincenty Dobrowolski, ps. "Staniewski", sekretarz - mgr Władysław Wójcik, ps. "Żegota", obydwaj z PPS-WRN. Dwójkę ludowców stanowili: prof. Tadeusz Seweryn, ps. "Socha" i mgr Jerzy Matus. Prof. Seweryn, obok SL, występował jako przedstawiciel Delegatury Rządu. Ze Stronnictwa Demokratycznego wchodzili - księgowa "Żegoty" ,Anna Dobrowolska, ps. "Michalska" i malarz Janusz Strzałecki.

Stronę żydowską reprezentowała, zwerbowana w lipcu 1943 r. przez Rysiewicza, Maria Hochberg Mariańska, dziewczyna wyjątkowo odważna, o wysokim poziomie inteligencji, subtelnej urodzie i wystarczająco aryjskich rysach. To o niej powie prof. Seweryn: "Dusza krakowskiej Rady i wcielenie najszlachetniejszego miłosierdzia, znająca na pamięć troski i potrzeby setek nieszczęśliwych". Poza tym z "Żegotą" współpracowała na bieżąco przedstawicielka Rady Głównej Opiekuńczej (RGO), hrabina Teresa Estreicher-Lasocka.

A Rysiewicz? Pełniąc funkcje sekretarza Komitetu Robotniczego w Krakowie i Okręgu oraz Komendanta GL na szczeblu miasta i Okręgu w kierownictwie "Żegoty" żadnej funkcji nie podjął. Widzimy go natomiast niemal co dnia w jej operacjach praktycznych, do których pełnienia przywykł od 1940 r. organizując pierwsze zalążki organu, na którego bazie zbudowano teraz Radę Pomocy Żydom.

Nadal więc, tylko w szerszym zakresie, organizował ucieczki Żydów z obozów i gett, których zaopatrywał w fałszywe dokumenty i lokował po kryjówkach, udzielając pomocy finansowej, żywnościowej i medycznej.

Ten rodzaj pracy Rysiewicza, w ścisłym, ewidencyjnym znaczeniu i wymiarze - pozostanie na zawsze tajemnicą. To nie była robota dająca się sumować, odważyć i wymierzyć. To był śmiertelny trud, płynący z nieobjętej żadną skalą charyzmy. Trud, którego ogrom oceniła po wojnie, najbliższa współpracowniczka "Teodora", mieszkająca w Tel Awiwie, Maria Hochberg Mariańska, w słowach: "Gdyby »Teodor« przeżył wojnę i dostał za każdego uratowanego Żyda prawo zasadzenia drzewka Aleja Sprawiedliwych i Las Pamięci musiałyby się powiększyć o ... kilometr". Jej słowa są oparte na dokumentach znajdujących się w Jerozolimskiej Radzie ds. Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, przy Instytucie Pamięci Narodowej YAD VASHEM, w których pseudonim "Teodor" występuje setki razy.

Wiosną br., w momencie pomysłu napisania tej pracy, krakowski znajomy powiedział o "Teodorze": to drugi Schindler. Porównanie w sensie rzeczowym bliskie: Schindler i Rysiewicz robili to samo: ratowali zagrożonych zagładą, wyciągając ich z miażdżących trybów faszystowskiej machiny śmierci. Ale jakże dalekie w pojęciu intencji, które kierowały jednym i drugim. Otto Schindler brał i za potężne okupy dawał Żydom szansę przetrwania. Adam Rysiewicz dawał ją za darmo, ryzykując każdy uczyniony w tej sprawie krok więzieniem, torturami i śmiercią. I dlatego oceny: Rysiewicz - Schindler muszą być absolutnie inne.

Poza tym trasa schindlerowskiego miłosierdzia przebiegała wyłącznie między obozem w Płaszowie, a Emaliernią na Zabłociu i przy ul. Lipowej 4. Natomiast trasy Rysiewicza i "Żegoty" wybiegały daleko, docierając do skupisk gettowych i obozowych w wielu miejscowościach województwa krakowskiego i rzeszowskiego. A nawet do lwowskiego getta w Janowie, skąd "Teodor" wyciągnął znanego działacza żydowskiego, Maksymiliana Boruchowicza (Michała Borowicza), który później pod pseudonimem "Zygmunt", stał się jednym z głównych organizatorów Gwardii Ludowej PPS-WRN w północnych rejonach ziemi krakowskiej.

Do najmniej znanych sposobów ratowania Żydów należało zorganizowanie dróg przerzutu zbiegów z gett na Węgry. I tu znów spotykamy ślady Rysiewicza w Sądecczyźnie. Na jego polecenie bowiem ówczesny sekretarz Powiatowego Komitetu Robotniczego PPS-WRN i Komendant GL dla powiatu Nowy Sącz, Franciszek Krzyżak, ps. "Karol", po koleżeńsku "Frantol", zorganizował sądecką drogę przerzutu Żydów. Był to właściwie żydowski wariant kurierskiej trasy przez Kosarzyska i Litmanovą do Jarabiny, gdzie zbiegów zabierał i przewoził pod koszycki las etatowy taksówkarz Delegatury Rządu, Otto Ludwigh z Keżmarku.

Poszczególne partie uchodźców dostarczał w rejon Gorzkowa sekretarz "Żegoty", mgr Władysław Wójcik. Odbierał: pełniący rolę przewodnika, Kazimierz Świerczek z ul. Gorzkowskiej 24. Trasą "Frantola" przerzucono około 50 osób. Bezawaryjnie. Tylko w jednym wypadku przerzucany zespół wpadł w ręce słowackiej straży granicznej. Ale idący śladem ekipy Krzyżak, gdy na umówionej melinie w Hniezdnem zobaczył na drance płotu puszkę po konserwie, co oznaczało wpadkę - natychmiast dotarł do Keźmarku, do rezydującej tu placówki "Joint" (Amerycan Jewish Joint Distribution Committee - Amerykańsko-Żydowski Połączony Komitet Pomocy), od którego otrzymał pewną sumę dolarów potrzebną na wykup uwięzionej czwórki Żydów.

Niestety pomoc przerzutowa miała finał wręcz tragiczny. Po zajęciu Węgier 19 marca 1944 r. przez wojska hitlerowskie - zaczęły się aresztowania Polaków i Żydów, przy czym część przerzuconych dostała się do Oświęcimia i skończyła w komorach gazowych, nigdy nie napisanym nekrologiem.

Żydem Wiecznym Tułaczem można by nazwać Rysiewicza. Pełniąc swe konspiracyjne apostolstwo - mieszkał wszędzie i nigdzie. Bo spotkać go można było tylko na oznaczony kontakt i termin, na jednej z dwudziestu melin, które służyły mu za "dom i biuro". A najczęściej w Gazowni Miejskiej.

W Gazowni? Raptowny błysk skojarzenia i znów nawiązujemy do Historii Wielkiego Miłosierdzia! To przecież właśnie tu, w Gazowni Miejskiej, "urzędował i mieszkał" błogosławiony Brat Albert, z gromadą krakowskich nędzarzy, którym pomagał wybrnąć z dna i stanąć na pozycji jakiego takiego człowieczeństwa.

Analogie odległe, ale cóż znaczy światopogląd, gdy się idzie przez życie czyniąc dobrze! Imię Boga brzmi w tym wypadku zawsze tak samo!

Wspomniana na początku tej pracy "Sieć przyoświęcimska", którą stworzył i długo dowodził Rysiewicz, znalazła szersze poparcie, i w marcu 1943 r. przeobraziła się w Komitet Pomocy Więźniom Obozów Koncentracyjnych. W jego skład weszli: hrabina Teresa Estreicher-Lasocka, dr med. Helena Szlapak, Adam Rysiewicz i z ruchu ludowego Wojciech Jekiełek. Postacią główną pozostał nadal "Teodor" i jego liczna grupa złożona z członków PPS, rozmieszczonych w samym Krakowie oraz w miejscowościach leżących w kręgu obozu i na linii Kraków-Oświęcim.

Główne meliny Rysiewicza na tym odcinku działania znajdowały się u Jana Kornasia w Spytkowicach koło Zatoru i u braci Hałoniów w Brzeszczach. To właśnie tu odbywały się spotkania i narady członków Komitetu Pomocy Więźniom, tu powstawały projekty i rodziły się pomysły koncepcyjne i warianty ucieczek z obozu, stąd szły decyzje realizacyjne "Teodora" dla poszczególnych akcji ucieczkowych. W sumie około dwudziestu więźniów przy pomocy siatki Rysiewicza zdołało zbiec z obozu.

Ale na tej właśnie trasie, podczas trzeciej z kolei próby wyciągnięcia Cyrankiewicza z obozu - zbójecka kula Bahnschutza na stacji kolejowej w Ryczowie trafiła Rysiewicza w serce, kładąc kres bohaterskiej, nie przeżytej do końca młodości.

Według materiałów zebranych na emigracji przez lidera londyńskiej PPS Adama Ciołkosza i ogłaszanych w londyńskich "Wiadomościach" - sprawa śmierci Rysiewicza miała następujący przebieg: Rysiewicz należał do pierwszych i najbliższych współpracowników w krakowskiej, konspiracyjnej PPS. Nic też dziwnego, że marzeniem młodziutkiego, ale żarliwego humanisty Rysiewicza było uwolnienie swego towarzysza z obozu. Żyjąc tym zadaniem - sporządzał precyzyjnie opracowane plany ucieczki i trzykrotnie próbował je zrealizować.

Cyrankiewicz również w początkowym okresie pobytu w obozie żył jednym: pragnieniem ucieczki i czynił w tym kierunku kilkakrotne nieudane próby. Na przełomie lat 1943-1944 udało mu się nawiązać kontakty z czołówką komunistyczną w Niemczech, do której doprowadził go obozowy kolega, austriacki komunista, Ernest Burger. Komuniści działający na zewnątrz skontaktowali Cyrankiewicza ze Związkiem Patriotów Polskich w Moskwie, skąd przekazano Cyrankiewiczowi obietnicę wejścia w skład władz planowanej PoIski Ludowej. Oczywiście na ruskim powrózku, oczywiście po odcięciu się od prolondyńskiej PPS-WRN. Cyrankiewicz propozycję przyjął, porzucił myśl o ucieczce, nastawił się na przetrwanie i doczekanie furtki do czerwonego żłobu.

Rysiewicz, nie zorientowany w przemianach i niuansach, jakie nastąpiły u Cyrankiewicza, po ustaleniu trzeciej z kolei możliwości jego odbioru - wyjechał 22 czerwca 1944 r. do Spytkowic, do Kornasia, bowiem miano doprowadzić "wyciągniętego" z obozu Cyrankiewicza. "Teodorowi" towarzyszyli krakowscy gwardziści: Ryszard Krogulski i Władysław Denikiewicz. Na punkcie u Kornasia znów nie zastano Cyrankiewicza, ale wiadomość od niego, że ważne sprawy organizacyjne nie pozwalają mu opuścić obozu.

24 czerwca Rysiewicz ruszył w drogę powrotną. Do wymienionej trójki dołączył młody chłopak, syn gospodarza meliny i główny łącznik "Teodora" na linii Oświęcim Kraków - Józef Kornaś. Na stacji granicznej między GG a ziemiami przyłączonymi do Rzeszy, w Ryczowie, gwardziści natknęli się na patrol Bahnschutzów, którzy przystąpili do rewizji zatrzymanych. W tym momencie Rysiewicz wyrwał z kieszeni pistolet, ale nim strzelił - zginął trafiony w serce. Równocześnie polegli Krogulski i Kornaś. Tylko Denikiewicz zdołał zbiec i on pierwszy zawiadomił krakowską grupę PPS-WRN o śmierci dowódcy.

Zwłoki poległych pochowano na rozkaz Niemców w Ryczowie, skąd dopiero w 1958 r. udało się grupie kolegów i przyjaciół przewieźć "Teodora" na cmentarz parafialny w rodzinnych Wilczyskach.

Sprawę należałoby zakończyć jakimś podsumowaniem. Ale skoro cała niniejsza praca jest ciągłym sumowaniem dokonań Rysiewicza rozliczmy Go według definicji, jaką postawił mu znany historyk Krzysztof Dunin Wąsowicz w Polskim Słowniku Biograficznym, tom XXXIII/4, zeszyt 139, Wrocław-Warszawa-Kraków 1992 r.: "Był bezspornym przywódcą i organizatorem podziemnej walki ruchu socjalistycznego ziemi krakowskiej. Posiadał talent przywódczy, budził zaufanie swoją szczerością i bezpośredniością".

Słów kilka, a treści na cały tom. Dlaczego więc władza ludowa położyła na nim pieczęć milczenia? Dlatego, że bezkompromisowy i nieugięty nie poszedł na żadne ustępstwa wobec prosowieckiej lewicy, że pozostał wierny trzem słowom z konspiracyjnej nazwy PPS: Wolność - Równość - Niepodległość!

A te właśnie słowa nie mieściły się w katalogu haseł PZPR - bo nie mieściły się w systemie. To one zepchnęły Rysiewicza w ślepy zaułek milczenia, w którym ktoś odważniejszy od czasu do czasu ośmielił się wspomnieć o WRN i Rysiewiczu. Jedynym szermierzem jego wielkości stał się jeden z głównych przywódców PPS na emigracji - Adam Ciołkosz, który w londyńskich "Wiadomościach" i "Na Antenie"  zamieścił szereg artykułów o dziejach i losach "Teodora".

Głównym jednak powodem zapomnienia o Rysiewiczu było dokonane w grudniu 1948 r. Zjednoczenie PPR z PPS, a raczej "pożarcie" PPS przez PPR. Z tą chwilą bowiem PPS, partia stara, o bohaterskich tradycjach i wspaniałym dorobku ideowym, przestała istnieć, a jej osiągnięcia w walce z zaborcami i sanacją oraz obrona podstawowych praw klasy robotniczej zostały przekreślone.

Ostatni gwóźdź do trumny, w której pogrzebano pamięć o Rysiewiczu, wbił sam Cyrankiewicz swoją zdradą idei PPS, czerwonym premierostwem i swoją "słynną" mową po poznańskim dramacie w czerwcu 1956 r., grożąc odcięciem rąk, które ośmielą się podnieść przeciwko Polsce Ludowej.

W końcu parę słów o źródłach tytułu niniejszej pracy. To było zaraz po śmierci "Teodora", o której zawiadomiła profesora Seweryna najbliższy Rysiewiczowi członek "Żegoty": Maria Hochberg-Mariańska. Zapłakana, rwącym się od szlochu głosem powiedziała: "- Panie Profesorze, my mamy biblijnych Patriarchów i Proroków, Wy macie kalendarzowych Błogosławionych i Świętych, ale śmiem twierdzić, że żaden z nich nie dokonał tyle dobrego, ile ten młodziutki Przyjaciel Świata - Bohater! Odnotujcie go w laickim kalendarzu - jako świętego!".

Odnotuję, Pani Mario z dalekiego Tel Awiwu. Nie w kalendarzu, ale w piśmie, które wychodzi w mieście, gdzie Rysiewicz od Patrona swej szkoły uczył się być CHROBRYM, DOBRYM i WIERNYM. Aż po grób!

Józef Bieniek

P.S.: Składam tą drogą najserdeczniejsze podziękowanie: magistrowi inż. Mieczysławowi Owcy i magistrowi Stanisławowi Piwowarskiemu z Krakowa za materiały, które pomogły mi w opracowaniu niniejszego szkicu. Powyższy tekst przedrukowujemy za stroną internetową  Dawno temu w Nowym Sączu
↑ Wróć na górę